Winią go za wzrost cen energii. Skąd wziął się handel emisjami?

Podziel się:

Gdyby wiedzę o świecie czerpać z polskiego internetu, handel emisjami należałoby uznać za jeden z gorszych przejawów gospodarczego interwencjonizmu. Tymczasem system stworzyli ludzie związani z administracją Ronalda Reagana, którego uważa się za największego gospodarczego liberała spośród amerykańskich prezydentów. Opracował go sojusz uciekających od ideologii ekologów i wolnorynkowych konserwatystów.

Na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych padały kwaśne deszcze. Powodem były gigantyczne emisje dwutlenku siarki z zakładów przemysłowych. Problem dostrzegali – oczywiście – ekolodzy. Jednak rzecz przeszkadzała nie tylko im. Narzekali też np. Kanadyjczycy, którym na głowę padała amerykańska siarka. A ich premier żartował nawet, że w końcu trzeba będzie wypowiedzieć Stanom wojnę. Niezbyt zadowoleni byli także konserwatyści.

Nakazy i kontrola nie działają

Przez lata niewiele jednak dało się z tym zrobić. Zmiany bojkotował przemysł, który wskazywał na gigantyczne koszty ograniczenia emisji. A także to, że podniesienie kosztów, zmniejszy konkurencyjność Amerykanów w gospodarczym wyścigu ze Związkiem Radzieckim. Jednocześnie jedna z grup skupiających ekologów Environmental Defense Fund (Fundusz Obrony Środowiska – red.) zaczęła dochodzić do wniosku, że dotychczasowe metody nie przynoszą pożądanego skutku. Tymi metodami – opisywał Richard Conniff na łamach „Smitshonian” – było „pozywanie drani”.

Czytaj także: Jeszcze niedawno mieliśmy w Polsce kwaśne deszcze. Kto je pamięta?

„We wczesnych latach wprowadzania regulacji chroniących środowisko, które były oparte na nakazach i kontroli, ludzie z EDF dostrzegli pewną fundamentalną cechę ludzkiej natury. To że ludzie nie lubią, kiedy mówi im się, co mają robić” – ciągnął Conniff w tekście o narodzinach handlu emisjami.

Ekolodzy z EDF dostrzegli, że stosowane przez nich metody nie przynoszą skutku. Postanowili więc poszukać nowych. Szansę dostrzegli w wykorzystaniu wolnego rynku oraz chciwości. / Historia handlu emisjami.
Ekolodzy z EDF dostrzegli, że stosowane przez nich metody nie przynoszą skutku. Postanowili więc poszukać nowych. Szansę dostrzegli w wykorzystaniu wolnego rynku oraz chciwości. / Historia handlu emisjami.

Daj ludziom zarobić

Ta odkrywcza myśl, przynajmniej dla zaangażowanych w sprawę „zielonych”, spowodowała, że zaczęli szukać nowych rozwiązań. Kilka bystrych osób zwróciło swoją uwagę na rozwiązania wolnorynkowe. Conniff: daj ludziom szansę zarobić na byciu sprytniejszymi od innych, rozumowali, i osiągną efekty, o których nadzorujący i kontrolujący biurokraci mogą tylko marzyć.”

Szybko znaleziono podstawy teoretyczne takiego systemu, bo ekonomiści myśleli o tym od dawna. Tymi okazało się odwołanie do „efektów zewnętrznych”, czyli koncepcji przekonującej, że przemysłowcy powinni płacić za szkody, które wyrządzają reszcie społeczeństwa, zarabiając. Przykład? Siarka wylatująca z fabrycznego komina i zmieniająca się w kwaśny deszcz zmniejsza plony rolnika.

Podobne idee zaczęły pojawiać się też wśród konserwatystów wspierających administrację Ronalda Reagana, choć na ogół były uznawane za dziwaczne i należące do innego świata. Sięgnięto po nie, kiedy stery rządów przejął George H. Bush. Ten w kampanii dużo mówił o ekologii i potrzebował zrobić coś, by nie można było mu zarzucić, że kłamał. Okazję dał mu Fred Krupp z EDF, który zadzwonił do jego doradcy ds. środowiska Boydena Graya i powiedział, że wie jak z pomocą wolnego rynku zwalczyć kwaśne deszcze. Grayowi spodobało się rynkowe podejście.

Zaprząc chciwość dla postępu. Historia handlu emisjami

Szybko znaleźli wspólny język i stworzyli zręb nowego systemu, który miał uwolnić Stany od kwaśnych deszczów. A jednocześnie być strawny dla rządzących krajem konserwatystów. Rzecz opierała się o prosty – tylko takie działają – pomysł. Postanowiono wprowadzić maksymalny poziom emisji dwutlenku siarki dla całej amerykańskiej gospodarki i przydzielić firmom prawa do „trucia” w określonej ilości. Prawa miały mieć charakter uprawnień, którymi można handlować na rynku. Dzięki temu na ograniczaniu emisji można było zarobić. Zaoszczędzone tony siarki sprzedawano po prostu tym, którzy nie radzili sobie ze zmianami.

W tym samym czasie zarabiali więc ci, którzy wprowadzali ekologiczne rozwiązania. I tracili – bo musieli kupować „emisje” – ci, którzy sobie z tym nie radzili. Motywacja do zmiany była duża, a efekty szybko przeszły pierwotne oczekiwania.

Liczą się tylko efekty

Udało się między innymi dlatego, że zadziałało przekazanie inicjatywy w ręce przedsiębiorców. Za kluczowy element systemu uznano to, że regulator nie określa, w jaki sposób firmy mają doprowadzić do spadku emisji. Interesuje go tylko efekt. Dzięki inwencji wykazanej przez właścicieli, koszty zmiany okazały się być kilkukrotnie niższe od tych, które szacowano dla ograniczania emisji z pomocą regulacji i nadzoru.

Co ciekawe, pomysł ekologów z EDF oraz multimilionera Boydena Graya początkowo nie podobał się prawie nikomu. Narzekano, że jest nieetyczny, bo pozwala kupować sobie prawo do trucia. Tu i tam wspominano nawet o „licencji na zabijanie”. Takie podejście jest zresztą nadal żywe. Z kolei konserwatyści i tzw. wolnorynkowcy mieli dystans do kontrolowania przemysłu, ale przynajmniej część z nich przekonało wykorzystanie mechanizmów rynkowych, które wspierają pomysłowe i innowacyjne firmy. A także wykorzystują naturalną cechę człowieka: chciwość.

Tę ostatnią odbierano tutaj pozytywnie, bo w administracji Reagana uważano ją za główną siłę napędową społecznego postępu. Stworzenie systemu, w którym rynek i chciwość działały na rzecz ochrony środowiska, mogło się podobać. Na pewno spodobało się George’owi H. Bushowi.

Historia handlu emisjami zaczęła się, kiedy Amerykanie zdecydowali się zastosować nowe metody w walce z kwaśnymi deszczami.
Historia handlu emisjami zaczęła się, kiedy Amerykanie zdecydowali się zastosować nowe metody w walce z kwaśnymi deszczami.

Handel emisjami i pożegnanie z kwaśnym deszczem

System zaczęto wprowadzać w 1990 roku, a w pełni miał ruszyć w 1995. Celem było ograniczenie emisji o od 8 do 10 mln ton – w stosunku do 1980 roku, kiedy amerykańskie firmy „wypuściły” do atmosfery 18.9 mln ton dwutlenku siarki. W pierwszym roku działania rynku emisji, osiągnięto spadek o 3 miliony ton. Cel zrealizowano w 2007 roku, na trzy lata przed wyznaczoną datą. Przy okazji znacząco spadły emisje innych szkodliwych substancji, a liczba kwaśnych deszczów zmniejszyła się o ponad 65 proc. Wszystko przy kosztach znacząco niższych od zakładanych.

Program uznano za sukces. Stał się wzorem rozwiązania, które pozwala wykorzystać rynek, by wspierać ekologiczne rozwiązania w firmach oraz kontrolować emisje. W tym emisje gazów cieplarnianych. Jego największą siłą jest to, że daje zarabiać tym, którzy wykazują się inwencją.

Polityka energetyczna Polski do 2040 roku

Dużo można przeczytać o pozytywnych efektach wprowadzenia rynku uprawnień do emisji, na rozwój „ekologicznych” technologii w europejskich firmach. Ale można też po prostu zajrzeć do Polskiej polityki energetycznej. Tam tempo odejścia od węgla jest uzależnione przede wszystkim od… wysokości cen uprawnień do emisji CO2.

Przy ich „zrównoważonym” wzroście, węgiel ma w 2030 roku odpowiadać za 56 proc. naszej energii. A w 2040 za 28 proc. Jeżeli jednak uprawnienia będą drogie, to w 2030 roku ma to być już tylko 37 proc., a w 2040 roku… 11 proc. Największy wpływ na to, ile węgla będzie w naszym miksie energetycznym, ma więc cena instrumentu finansowego, który stworzyli niestandardowo myślący ekolodzy oraz wolnorynkowcy.

Bardzo lubię te historię. Nie tylko dlatego, że pokazuje, jak wiele można zdziałać, kiedy podda się krytyce własne sposoby myślenia. I spróbuje sięgnąć po to, co najlepszego do zaoferowania ma druga strona ideologicznego sporu. A później z nią dogadać i znaleźć rozwiązanie.

Także dlatego, że przypomina, iż zwykle do jednego celu można dojść różnymi drogami.

Handel Emisjami Narodziny
Plansza z prezentacji Ministerstwa Klimatu na temat „Polityka energetyczna Polski do 2040 r.”.

***

Zdjęcie tytułowe: Drzewa uszkodzone po kwaśnych deszczach fot. Mary Terriberry/Shutterstock

Podziel się: