Na rynku paneli fotowoltaicznych trwa przetasowanie. Od 1 kwietnia obowiązują nowe zasady rozliczania prądu, które spowodowały załamanie w branży. Jednak sytuacja na Ukrainie i postępujący kryzys energetyczny powoli amortyzują kwietniowe tąpnięcie. W stabilizacji może pomóc technologia, a dokładniej domowe magazyny energii.
Po kilku latach rosnącej popularności mikroinstalacji domowych rząd postanowił przykręcić śrubę prosumentom, czyli osobom produkującym prąd na własny użytek. Obowiązujący do końca marca 2022 r. system net-meteringu zastąpił net-billing. Nadwyżka prądu jest sprzedawana po cenie rynkowej, a później kupowana bo aktualnej cenie. To powoduje brak przewidywalności takich rozliczeń, ponieważ w momencie montażu i sprzedaży energii nie wiadomo, jaka będzie cena kupna. Trudniej więc wyliczyć na przykład okres zwrotu inwestycji.
Nowy system nie obowiązuje jednak wszystkich. Przez kolejnych 15 lat dotychczasowi prosumenci, którzy zdążyli podłączyć się do sieci przed końcem marca 2022 r., mogą skorzystać z korzystniejszego (z punktu widzenia przewidywalności) systemu net-meteringu. Można go porównać do systemu barterowego – towar za towar (z potrąceniem 20 proc. prowizji).
Choć w praktyce, przy bardzo szybko rosnących cenach prądu chwilowo nowa metoda rozliczania może być bardziej opłacalna, to przyszłe korekty cen na poziomie centralnym prawdopodobnie zamkną również tę furtkę. Pewnym sposobem na zwiększenie stabilizacji mogą być domowe magazyny energii. Co ważne, można na nie dostać dofinansowanie.
Czytaj także: „Koniec promocji”. Prąd z fotowoltaiki jak giełdowe spekulacje
Duży wydatek, ale jest perspektywa na obniżki
Domowe magazyny energii służą optymalizacji pracy instalacji fotowoltaicznej. Zamiast przeznaczać cały prąd na bieżącą konsumpcję (gdy na przykład nie ma takiego zapotrzebowania) lub oddawać go natychmiast do sieci – zostaje zmagazynowany w domowych bateriach. Następnie taki prąd może być zużyty w czasie zwiększonego zapotrzebowania. W ten sposób unikamy potencjalnego niebezpieczeństwa związanego z różnicą cen (w nowym systemie rozliczeń) lub pobrania „prowizji” w wys. 20 proc. wyprodukowanej energii w przypadku poprzedniego systemu.
Doktor Wojciech Luboń z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie (Centrum Zrównoważonego Rozwoju i Poszanowania Energii WGGiOS) uważa, że zawsze lepiej energię wykorzystać bezpośrednio niż oddawać ją do sieci. – Mamy wtedy większy zysk. W nowym systemie net billingu możemy rozliczać tylko cenę jednostki energii, w poprzednim systemie net meteringu było to rozliczane razem z dystrybucją. Teraz za dystrybucję musimy płacić. Trudno zwiększyć autokonsumpcję energii wytworzonej z własnej instalacji fotowoltaicznej, ponieważ często nie ma nas w domu w okresie gdy instalacja pracuje z maksymalną wydajnością. Magazynowanie energii we własnych akumulatorach jest jak najbardziej dobrym rozwiązaniem – podkreśla dr inż. Luboń.
Jednak zaraz potem zaznacza: – Niestety wciąż jest to dość kosztowne rozwiązanie. Z drugiej strony trzeba pamiętać, ze dziś magazyny energii to technologia ciągle rozwijana co może przyczynić się do obniżenia kosztów inwestycyjnych. Ponadto magazyny energii pozwalają na pracę wyspową. To znaczy, że jeśli byłaby awaria energii elektrycznej to mając magazyn energii i instalację fotowoltaiczną zapewnimy sobie funkcjonowanie. Wcześniej w przypadku awarii sieci nasza instalacja również była wyłączana – wyjaśnia naukowiec z AGH.
Jak wygląda magazyn energii?
Dr inż. Luboń szacuje, że standardowy magazyn o pojemności 5-10 kWh pozwoli nam na spokojne funkcjonowanie np. wieczorem. Jednak wszystko zależy od profilu zużycia energii elektrycznej. Magazyny dobiera się bowiem tak, aby były wykorzystywane dobowo. Jeżeli zostanie dobrany zbyt duży magazyn i nie wykorzystamy tej energii, to kolejnego dnia magazyn nie pracuje. Nie mamy, gdzie „spakować” świeżej porcji energii z następnego dnia. Tutaj pojawia się możliwość rozładowywania akumulatorów poprzez wysyłanie jej do sieci na przykład wieczorem. Dziś systemy zarządzania energią – falowniki i dedykowane aplikacje pozwalają na coraz więcej – mówi dr inż. Wojciech Luboń w rozmowie z redakcją.
Typowy domowy magazyn przypomina wyglądem większą skrzynkę z bezpiecznikami elektrycznymi, lub połowę klasycznego piecyka gazowego. Podstawowe wymiary to ok. 0.5 x 0.5 metra. Magazyn o najmniejszej mocy ważny w granicach 50 kg. Według jednego z największych krajowych sprzedawców baterii – firmy Green Cell, podstawowa bateria wielkości 5 kWh pozwoli na 3 dni pracy lodówki, 150 ładowań tabletu, ponad 82 godziny oglądania telewizji lub 6,5 godziny działania pralki.
Krok dalej idzie amerykański gigant Tesla. Firma znana głównie z produkcji elektrycznych samochodów w swojej ofercie posiada również trzy rozwiązania z zakresu domowej produkcji energii i jej magazynowania. Oprócz tradycyjnych paneli słonecznych Tesla oferuje całkowitą transformację domowego dachu – zamiast klasycznych dachówek – małe panele montowane równomiernie na całej powierzchni. Trzecim rozwiązaniem są właśnie naścienne magazyny energii.
Jednak te proponowane przez Teslę różnią się sposobem montażu. Amerykańska firma proponuje rozwiązanie zewnętrzne o pojemnościach 3.8 kWh lub 7.6 kWh. W efekcie powstaje zewnętrzna instalacja do magazynowania energii, którą wieszamy na domowej fasadzie.
„Od 20 do 30 proc. osób decyduje się na magazyn energii”
Z kolei Michał Sułowski z firmy LMV Group, która zajmuje się montażem instalacji OZE przypomina, że jakakolwiek dotacja z programu „Mój prąd” oznacza przejście na nowy system rozliczeń energii z instalacji fotowoltaicznych. – Taki jest niestety wymóg w tej edycji rządowego wsparcia. To zniechęca do instalowania magazynów energii w przypadku istniejących instalacji. Za to montujemy takie systemy, szczególnie u tych, którzy teraz decydują się na fotowoltaikę. Nie jest to jednak większość. Szacuję, że między 20 a 30 proc. instalacji, które robimy, wyposażamy w takie magazyny – wskazuje.
Jednak z punktu widzenia bezpieczeństwa pracy systemu elektroenergetycznego wsparcie w finansowaniu magazynów powinno obejmować także istniejące instalacje. Szczególnie patrząc na główny argument zakładów energetycznych, że mamy za dużo produkcji z fotowoltaiki i ona powoduje zakłócenia pracy systemu. – To jest prawda, natomiast to nie jest wina instalacji domowych, a niedostosowanego systemu przesyłowego. Na przykład w Niemczech, gdzie jest wielokrotnie więcej instalacji domowych – system działa. Najszybszą i najkrótszą drogą do tego jest właśnie promowanie magazynów energii, jednak to się nie dzieje – mówi Michał Sułowski w rozmowie ze SmogLabem.
Nasz rozmówca podkreśla, że jest wiele zmiennych, które wpływają na dobór magazynu energii. – Czy dobieramy go pod kątem optymalizacji zużycia, czy pod kątem na przykład bezpieczeństwa w przypadku awarii sieci? Nie ma jednego prostego rozwiązania. Magazyn pozwala nam stworzyć fajny bufor między fotowoltaiką, a siecią energetyczną. Jeżeli wieczorem jest pochmurny dzień to możemy wykorzystać taki magazyn energii. Magazyn o pojemności 5 kWH to koszt około 15-20 tys. złotych. To jest minimum, które się montuje. Możemy dołożyć do tego pojemności, zazwyczaj dokładamy po ok. 2,5 kWH. To z kolei koszt około 6 tys. złotych – wylicza Sułowski z LMV Group.
Magazyn energii – biurokratyczna bariera
Kłopot jest także ze zgłaszaniem magazynów do dostawców energii. To obowiązek w przypadku otrzymania dotacji z programu „Mój prąd”. Tutaj kłody pod nogi rzucane są przez absurdalną wykładnie przepisów. Firmy energetyczne sumują moc z paneli oraz moc magazynu energii, mimo, że obie instalacje nie działają jednocześnie. W efekcie suma ta może przekraczać moc przyłączeniową naszego gospodarstwa, czyli maksymalną wartość, którą obsługuje instalacja biegnąca do naszej domowej sieci.
– Tymczasem takie zgłoszenie możemy zrobić wyłącznie, gdy moc instalacji fotowoltaicznej nie przekracza naszej mocy przyłączeniowej. Wyobraźmy sobie instalację o mocy 10 kilowatów (kW). Do tego na przykład magazyn też o mocy 10 kW. Tą wartość definiuje nam falownik hybrydowy, który wskazuje, ile energii możemy podać do sieci – czy to z paneli, czy z magazynu. Więcej nie jesteśmy w stanie tej energii podać. Niestety zakłady energetyczne sumują tą moc – dodają panele do magazynów. W omawianym przypadku wychodzi nam 20 kW, mimo, że wciąż mamy ten falownik i jego moc szczytową. Jeżeli chcemy zalegalizować taką instalację to okaże się, że zsumowana moc przekracza naszą moc przyłączeniową, na przykład 14 kW. To absurdalne, bo tak na prawdę system nie jest w stanie podać więcej niż 10 kW – wyjaśnia wspomniany wcześniej Michał Sułowski.
Spodziewany wzrost popularności tego rozwiązania może spowodować zmianę tej interpretacji. Jak udało nam się nieoficjalnie dowiedzieć – branżowe stowarzyszenia już namawiają największe firmy dostarczające energię do zniesienia tej formalnej bariery.
Dotacja w programie „Mój prąd” na magazyn energii
Tymczasem na opisywane rozwiązanie można otrzymać wsparcie finansowe w ramach programu „Mój prąd”. Do końca maja zainteresowanie było jednak znikome. Jak podaje portal OKO.press do końca maja 2022 r. z dotacji na magazyn energii skorzystało zaledwie cztery osoby.
Jednak wraz ze zbliżającą się zimą i coraz mniej stabilną sytuacją na rynku energii elektrycznej może się to zmienić. Do operatora programu wysłaliśmy prośbę o przedstawienie aktualnych statystyk – na odpowiedź wciąż czekamy.
W ramach aktualnej edycji programu „Mój Prąd” można otrzymać dotację w wysokości do 50 proc. kosztów kwalifikowanych inwestycji w OZE. Podstawowe wsparcie w zakupie instalacji fotowoltaicznej wynosi 4 tys. złotych. Tysiąc złotych więcej możemy otrzymać, jeżeli decydujemy się na jednoczesny zakup magazynu energii. Na sam magazyn można otrzymać maksymalnie 7,5 tys. złotych, a dodatkowe 3 tys. na system optymalizacji zarządzania pozyskiwaną energią. Warto pamiętać, że raz zamontowany magazyn energii można rozbudowywać, dodając do niego kolejne elementy.
Wszystkie informacje o 4. edycji Programu znajdują się na oficjalnej stronie.
Czytaj również: 1 tys. dla mieszkańców bloków zamiast 3 tys. na węgiel dla najbogatszych. Jest pomysł na zmiany
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Dziurek