Marnowanie mięsa to coraz powszechniejsze zjawisko. Tylko 60 proc. ubitej świni trafia na talerz. Co się dzieje z resztą? Dane wskazują na to, że aż 12 proc. mięsa marnuje się między rzeźnią a sklepem. Stanowi to 39 mln ton rocznie, czyli równowartość 413 mln świń lub 115 mln bydła.
Przemysł mięsny słynął kiedyś z tego, że wykorzystywał wszystkie części ciała zwierzęcia. Dziś znaczna ilość zwierząt chowanych na cele spożywcze nie kończy jako żywność. Co się zmieniło?
Atlas Mięsa opublikowany przez Heinrich-Böll-Stiftung i Instytut na rzecz Ekorozwoju poruszył m.in. problem marnowania mięsa. Ma to miejsce na każdym z etapów produkcji i konsumpcji. Skala marnotrawstwa jest większa, niż można by przypuszczać. Warto pochylić się nad tym problemem – nie tylko w okolicy Świąt, kiedy marnuje się kilkakrotnie więcej, ale i na co dzień.
Czytaj także: Lodówki społeczne zapełniają miasta. Ludzie robią błąd kupując do nich jedzenie
Koguty mielone żywcem po wykluciu
– Zmieniły się upodobania konsumenckie, bo ludzie chcą chudszego mięsa. I w taki sposób się dobiera czy modyfikuje zwierzęta gospodarskie. Zmieniło się także zapotrzebowanie na to, co jeszcze nieprzeznaczonego dla ludzi można wyprodukować z ciała zwierzęcia mówi SmogLabowi Justyna Zwolińska, koordynatorka do spraw rzecznictwa z Koalicji Żywa Ziemia.
Hodowla ukierunkowana na wydajność i złe warunki utrzymania często powodują śmierć zwierząt już na etapie odchowu. Można to rozumieć w trójnasób. Justyna Zwolińska przybliżyła SmogLabowi smutne kulisy tego zjawiska.
Po pierwsze, przy takiej skali produkcji zwierzęcej, nawet jak jest duża śmiertelność na etapie odchowu (również wczesnego), nie rzutuje to na zyski. Jest to po prostu wkalkulowane w koszty. Drugą kwestią jest nieopłacalna hodowla osobników płci męskiej. Gdy wykluwają się pisklęta, a jest zapotrzebowanie na znoszące jajka kury, małe koguty mieli się żywcem tuż po wykluciu. We Francji jest to średnio 50 mln piskląt rocznie. Podobna sytuacja ma miejsce przy hodowli kóz. Samce, które przecież nigdy nie dadzą mleka, również są zabijane zaraz po urodzeniu.
Hodowla nastawiona na wydajność – lochy zgniatają prosięta
Hodowla trzody chlewnej jest nastawiona na wydajność. W Danii (mającej 4. największe pogłowie świń w Europie) średnia liczebność miotu wzrosła ostatnio do 19,4 prosiąt na lochę. To o 5 więcej w ciągu zaledwie 10 lat. Tymczasem w naturze locha może urodzić i wykarmić ok. 14-15 zdrowych, sprawnych młodych. „W rezultacie prosięta są mniejsze i bardziej delikatne, a wiele z nich umiera przy urodzeniu lub w ciągu kilku pierwszych dni życia. Śmiertelność prosiąt ssących w Danii wynosi ok. 15 proc., czyli ok. 3 mln rocznie. W sumie 28 proc. zwierząt umiera na różnych etapach: ciąży, odchowu i tuczu” – podaje Atlas Mięsa. Jak tłumaczy Justyna Zwolińska, chore nastawienie na wydajność powoduje, że w okolicach porodu i przy odchowie prosiąt wprowadza się jeszcze bardziej okrutne metody.
– Świnie zostały zmodyfikowane w taki sposób, że rodzi się więcej prosiąt. Większe mioty kosztują lochę tyle, że jest zamykana w kojcu porodowym i unieruchomiona. Tam właściwie tylko stoi i je. W takich warunkach, przy licznym miocie jest duże ryzyko śmiertelnego przygniecenia prosiąt. To jest paranoja sama w sobie spowodowana brakiem dobrostanu. To absurd. W chowie otwartym świnie nie przygniatają swoich dzieci – wyjaśnia koordynatorka z Koalicji Żywa Ziemia.
W Niemczech, choć locha rodzi średnio 15 prosiąt w jednym miocie, sytuacja również jest niepokojąca. Każdego roku umiera 16 proc. prosiąt ssących. Oznacza to 8,6 mln zgonów młodych rocznie. Wielkie straty następują również po uboju. Jak podaje Atlas mięsa, jedynie 60 proc. ubitej świni trafia w Niemczech na talerz.
Tylko 60 proc. ubitej świni trafia na talerz
– Trzeba zadać sobie pytanie czy jest zapotrzebowanie na pozostałe 40 proc. – mówi Zwolińska.
Pewne zapotrzebowanie ma np. przemysł. Części nienadające się do spożycia przez ludzi, takie jak kości, racice i niektóre organy wewnętrzne, są przerabiane na karmę dla zwierząt domowych lub ryb, wykorzystywane w przemyśle chemicznym lub nawozowym albo przetwarzane na biopaliwo. W 2019 r. z 8,6 mln ton całkowitej masy ubojowej wykorzystano w ten sposób około 2,6 mln ton „produktów ubocznych pochodzenia zwierzęcego”. Stanowią one wszystko to, co zostaje po uboju i jest niewykorzystane przez ludzi. Przykładem mogą być kości służące do produkcji kleju lub skóra o szerokim zastosowaniu. Nie zmienia to faktu, że skala marnowania mięsa jest ogromna.
Zmieniły się upodobania konsumentów, ale ważne jest też działanie dużych sieci. Uważają one, że najlepiej sprzedadzą im się konkretne części mięsa i takich jest za witryną sklepową najwięcej.
– Nikt się nie bawi w różnorodność. Kolejna kwestia to rozbieranie mięsa. Żeby to zrobić, potrzebny dobry rzeźnik.
Ze względu na przyzwyczajenia kulinarne, wygląda to nieco inaczej w różnych państwach. Rozbieranie mięsa będzie więc wyglądać inaczej np. we Włoszech, a inaczej w Wielkiej Brytanii.
– My (Polacy – przyp. red.) staczamy się na równię pochyłą. U nas brakuje dobrych rzeźników. Czy to jest aż tak duża sztuka, umieć w taki sposób wykorzystać ciało zwierzęcia od nosa do ogona, żeby uszanować fakt, ze to zwierzę oddało życie po to, żebyśmy mogli je skonsumować? – pyta Zwolińska.
Czytaj także: Coraz głośniej o podatku od mięsa, choć rozważane są również alternatywy
Straty po uboju oraz selekcja państw
Liczne straty następujące po uboju, spowodowane są tym, że nie wszystkie części zwierzęcia trafiają na nasz talerz.
– Jeżeli chodzi o eksport, to patrzy się na zapotrzebowanie. Tzw. tańsze części mięsa mogą mieć rożne przeznaczenie. Mogą być odsyłane jako resztki poubojowe do skarmienia innych zwierząt gospodarskich, np. resztkami drobiu karmi się zwierzęta futerkowe – wymienia Zwolińska.
Jak wyjaśnia, na całym świecie jest selekcja tego, co idzie na rynek państw wysokorozwiniętych, w których sieci handlowe kładą duży nacisk na jakość. To m.in. USA, Europa Zachodnia i Australia. W dalszej części są państwa, do których przesyła się gorszy sort produktów, a na końcu jest to, co zostaje w kraju. Np. w Polsce, która jest czołowym producentem drobiu w Europie, najchętniej zjada się piersi z kurczaka. Z kolei skrzydełka i podudzia często eksportuje się do Azji oraz Afryki.
Co jeszcze rzutuje na marnowanie mięsa? Między innymi jego cena. Mięso jest stosunkowo tanie, a konsumenci w wielu krajach stali się bardziej wybredni, niż dawniej. Jedzą tylko niektóre jego części. Polska, obok Rumunii, ma najniższe ceny mięsa w UE.
Marnowanie mięsa między rzeźnią a sklepem
Według najnowszych dostępnych danych (2016 r.) prawie 12 proc. światowej produkcji mięsa zostało utracone pomiędzy rzeźnią a sklepem mięsnym. Stanowi to 39 mln ton, czyli równowartość 413 mln świń lub 115 mln bydła. Justyna Zwolińska wyjaśniła w rozmowie ze SmogLabem możliwe przyczyny marnowania mięsa na tym etapie.
– Mięso może np. zdążyć się zepsuć lub nie nadawać się do spożycia przez ludzi. M.in. na skutek zakażenia Salmonellą, złego przechowywania, transportu lub wady mięsa sprawiające, że nie trafia ono na rynek.
Mogą wystąpić również straty w przetwórstwie, przy przeróbce i obróbce mięsa. Z kolei w trakcie eksportu na dalekie odległości, jaki ma miejsce np. w przypadku piersi z kurczaka, takie wady sprawiają, że całe mięso musi wrócić. W tym przypadku mamy do czynienia nie tylko z marnowaniem mięsa, ale również z generowaniem zbędnego śladu węglowego.
Czytaj także: Rolnictwo przemysłowe kontra ekologiczne. „Wojna staje się pretekstem”
Jak można ograniczyć marnowanie mięsa?
Straty i odpady można ograniczyć na każdym etapie łańcucha wartości. Lepsza opieka weterynaryjna i system chłodzenia pomógłby krajom rozwijającym się. W państwach rozwiniętych mogłoby pomóc wprowadzenie bardziej wytrzymałych ras, zmniejszenie miotów świń oraz brak nacisku na zabijanie samców.
Ograniczenie spożycia żywności pochodzenia zwierzęcego – nie tylko mięsa, ale tez innych produktów mlecznych i jajek, powoduje mniejsze zapotrzebowanie na nie. Może to rzutować na skalę produkcji. Natomiast pozostaje jeszcze to, co jest niezależne od woli konsumentów.
– Cały system produkcji zwierzęcej jest do zmiany. Zwierząt jest za dużo, są niepotrzebnie transportowane. Dodatkowo koncentracja produkcji zwierzęcej jest w kilku krajach, najczęściej globalnej Północy. Uniemożliwia się ją narzędziami ekonomicznymi w krajach globalnego Południa. To tam produkcja zwierzęca jest szczególnie potrzebna, bo nie ma warunków do uprawy roślin – apeluje Zwolińska.
Chory system produkcji. Jemy za dużo żywności pochodzenia zwierzęcego
Przedstawicielka Koalicji Żywa Ziemia dodaje, że zwierzęta powinny być produkowane lokalnie, wolniej, w dobrostanie i nie na taką skalę. Myśląc o dobrostanie należy mieć na uwadze wolny wybieg – brak zamykania w budynkach na całe życie. Generalnie produkcja zwierzęca jest potrzebna w rolnictwie, ze względu na generowanie przez nią nawozów organicznych zasilających glebę. To z kolei pozwala uprawiać rośliny, które przecież również spożywamy. – Cały system jest chory – kwituje Justyna Zwolińska.
Tłumaczy, że istnieje niebezpieczny przechył w całej światowej produkcji rolnej w kierunku produkcji pasz dla zwierząt i zwiększania produkcji zwierzęcej. Niepotrzebnie spożywamy przeszło 2 razy więcej białek pochodzenia zwierzęcego, niż moglibyśmy. Dotyczy to szczególnie państw globalnej Północy.
Atlas Mięsa podaje, że w 2019 r. przeciętny polski konsument zjadał 77,1 kg mięsa i podrobów, co oznacza wzrost o 9 proc. w stosunku do 2005 r. Spożycie tłuszczu i podrobów spadło w tym samym czasie o 9 proc.
Produkcja mięsa do spożycia marnuje zasoby
Kacper Nowicki, rzecznik i koordynator ds. mediów Green REV Institute, przedstawił SmogLabowi swój punkt widzenia na marnowanie mięsa:
– Sama produkcja zwierząt do spożycia to wielkie marnotrawstwo zasobów. W Unii Europejskiej ponad 70 proc. pól uprawnych przeznaczanych jest pod rolnictwo zwierzęce. Gdybyśmy zredukowali produkcję mięsa, jaj i nabiału, spadłoby zużycie nawozów, paliw kopalnych, energii i wody potrzebnych do produkcji płodów rolnych zjadanych przez zwierzęta. Rocznie jako ludzkość zabijamy około 80 miliardów zwierząt. Karmimy je zbożami, które sami moglibyśmy zjeść.
Jak mówi Nowicki, dokładamy niepotrzebne ogniwo do łańcucha produkcji żywności. Ślad węglowy, wodny i energetyczny mleka krowiego jest ponad 3 razy wyższy, niż jego roślinnych alternatyw. Na marnowanie żywności nie można zatem patrzeć jedynie od strony wyrzucania jedzenia już gotowego. Olbrzymi wolumen marnowanych zasobów przypada na moment produkcji i systemowe uwarunkowania w tym zakresie.
Czytaj także: Pokolenie vege. Młodzi coraz częściej rezygnują z mięsa
Zdjęcie tytułowe: Mai.Chayakorn/Shutterstock