Blokowanie niezależnych ekspertów, betonowanie rzek i wielkie inwestycje zamiast tanich i skutecznych działań. To założenia projektu nowej specustawy suszowej – alarmują naukowcy z Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego. Członkowie PTH, razem z organizacją Nauka dla Przyrody, krytykują rządowy dokument. Pod wspólnym oświadczeniem podpisało się 18 uczonych.
Przypomnijmy: o tym, że projekt specustawy jest gotowy, poinformował jeszcze w kwietniu minister gospodarki wodnej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk. Na walkę ze skutkami braku opadów ma według obietnic pójść 150 milionów złotych. Wcześniej Gróbarczyk w mediach ostrzegał przed niszczycielską, „najgorszą od 50 lat” suszą.
Dostęp do założeń dokumentu uzyskali eksperci z PTH i Nauki dla Przyrody. Jak zauważyli, postępujący kryzys klimatyczny „zaczyna limitować produkcję przemysłową i rolniczą oraz zmienia w niekorzystny sposób nasz krajobraz, powodując stepowienie dużych obszarów i zanik wód powierzchniowych.” Czytamy o tym w oświadczeniu naukowców, którzy nie pozostawiają wątpliwości: ustawa, mająca nas uratować przed suszowym kryzysem, może jedynie pogorszyć sytuację.
Betonoza Ministra Gróbarczyka
– Nowe propozycje idą w niewłaściwą stronę. Mamy budować tamy, sztuczne zbiorniki retencyjne. Jednym słowem: betonoza – mówi profesor Piotr Skubała z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego – Wielkie zbiorniki powodują spływ z miejscowych zlewni, niwelują skutki suszy jedynie lokalnie, prowadzą do nieodwracalnych szkód przyrodniczych. Kolejny punkt z planu ministra, czyli udrażnianie cieków, tylko przyspieszy odpływ wody do Bałtyku – ocenia podpisany pod apelem naukowiec.
Autorzy odezwy chcą, by rząd postawił na naturalną retencję i mądrą politykę wobec terenów leśnych. Jak zaznacza Skubała, naturalnie rosnące lasy zatrzymują więcej wody. Profesor chciałby, by przepisy antysuszowe zabraniały wycinki na terenach górskich, czyli najbliżej rzecznych źródeł. Pomóc ma również ochrona terenów podmokłych.
Czytaj również: Czeka nas susza najgorsza od 50 lat? “Rośliny nie mają wilgoci na start”
– Wszelkie inwestycje, które naruszają dziś przyrodę, powinny być poddane szczególnej kontroli. Zamiast budować tamy, możemy urządzać tereny zalewowe, które pozwolą nam zatrzymać jak najwięcej wody. Do tego zadrzewienia na polach uprawnych, niewielkie zbiorniki retencyjne, czyli to, co mogą zrobić rolnicy i nadleśnictwa – przekonuje Skubała.
Jak dodaje naukowiec, udrażnianie cieków i budowa dużych zbiorników wodnych kosztuje ogromne pieniądze. Naturalne działania często są bezkosztowe. Chodzi między innymi o niekoszenie traw i tworzenie tak zwanych polderów zalewowych, czyli terenów, gdzie woda może swobodnie wylewać bez szkody dla przyrody i ludzi.
– To pozwala zatrzymać kilkukrotnie więcej wody, niż wielkie inwestycje. Według niektórych szacunków nawet do pięciu-siedmiu razy więcej. Sięgając po rozwiązania oparte na przyrodzie, osiągniemy nieporównywalnie lepsze efekty i wydamy znacznie mniej – przekonuje Skubała.
Kneblowanie ekspertów?
Naukowcy obawiają się, że ministerialny dokument po wejściu w życie zamknie im usta. „Planowana właśnie specustawa ma przyspieszyć kompleksowe działania zapobiegające suszy poprzez m.in. ograniczenie możliwości blokowania przez niezależnych ekspertów szkodliwych i nieefektywnych inwestycji.” – czytamy w oświadczeniu PZH i NdP.
Ma do tego dojść pod pretekstem usprawnienia procesów wydawania niektórych pozwoleń i decyzji. „To jedyny sposób, by przyśpieszyć systemową walkę z coroczną już suszą” – przekonywał szef resortu gospodarki wodnej i żeglugi śródlądowej.
Naukowcom i aktywistom z ministrem jest od dawna nie po drodze. Gróbarczyk wielokrotnie przekonywał, że Polska powinna więcej inwestować w sztuczną retencję. Ostatnio zrobił to na Twitterze, komentując pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym. Według niego wydarzenia z kwietnia tego roku udowadniają, że „tereny podmokłe nie rozwiążą problemu suszy” i że „przede wszystkim należy skupić się na inwestycjach retencyjnych”.
Zdjęcie: Kancelaria Premiera / flickr