– Nie wierzę politykom nie – śpiewał w 1990 roku Tilt. I po raz kolejny okazuje się, że wyśpiewał piosenkę, która śmiało mogłaby zostać nieoficjalnym hymnem III Rzeczpospolitej. Tym razem za sprawą zwrotu Donalda Tuska, który najpierw mówił, że prawdziwa demokracja jest wrażliwa na kwestie środowiska, a kryzys klimatyczny zagraża bezpieczeństwu jego wnuków, by później blokować odbudowę przyrody.
Jesienią 2022 roku Donald Tusk wygłosił piękne przemówienie o tym, jak ważna jest dziś troska o środowisko i jak wielkie zagrożenie kryzysem klimatycznym. W przejmujący sposób opowiadał o tym, co może oznaczać dla świata załamanie środowiska. Daleko, na przykład w Azji, ale także blisko. – Moje wnuki, kiedy będą w moim wieku, naszego rodzinnego Sopotu nie zobaczą. Ta katastrofa to jest coś, co dotyka nas wszystkich już bezpośrednio. To jest kwestia ich życia i śmierci ich fundamentalnego bezpieczeństwa! – mówił polityk, który rolę dziadka regularnie wykorzystuje do budowania swojego wizerunku.
Podkreślał, że zrozumiał to w czasie pracy w Europie. Ta bardziej progresywna i zielona część opinii publicznej przyjęła to z dużym zaufaniem i zadowoleniem. Uznała, że po latach dość trudnej walki o każdą przyrodniczą sprawę, polityczna zmiana na szczytach polskiej władzy może otworzyć drzwi dla realizacji różnych postulatów środowiskowych.
Tusk blokuje prawo odbudowy przyrody
Nie trzeba było jednak długo czekać na weryfikację tych informacji. Już w marcu okazało się, ze Polska będzie blokować tzw. prawo odbudowy przyrody, które ma być jednym z najważniejszych europejskich instrumentów wzmacniających środowisko. I jest do tego prawem tak mało radykalnym, że kiedy przyjrzeć mu się uważnie, to okazuje się, że na przykład kiedy chodzi o ochronę lasów, okres rządów PiS mógłby uchodzić za wzorowy.
Chociaż bardzo, bardzo trudno go za taki uznać.
- Czytaj także: Prof. Krzysztof Świerkosz: Świerki wycofują się z kraju. W przyrodzie widać katastrofę
Trudno, ale poprzeczka i tak została zawieszona zbyt wysoko dla Donalda Tuska, który niespełna dwa lata temu mówił o odbudowie przyrody, jako o sprawie kluczowej dla bezpieczeństwa jego wnuków. Co zatem skłoniło go do takiej wolty? Mogę tylko zgadywać, ale strzelam, że krótkowzroczna kalkulacja polityczna. Zielony Ład stał się ostatnio dyżurnym chłopcem do bicia i uznano zapewne, że obrona nawet tych jego założeń, które są sensowne i nie budzą wielkich kontrowersji, mogłaby być zbyt kosztowna sondażowo. Lepsze więc od wyjaśnienia, dlaczego są one potrzebne, będzie wyrzucenie ich do kosza.
Na poziomie bieżących kalkulacji to nawet nie dziwi, bo rzeczywiście kilka wpisanych do Zielonego Ładu polityk oraz metody, którymi jest on broniony i forsowany, budzą głęboki społeczny opór. Tylko rzecz w tym, że po pierwsze nie wszystkie i nie wszystkich. Akurat kiedy chodzi o prawo odbudowy przyrody (dlaczego jest ono kluczowe – za chwilę) to jego założenia cieszą się dużym poparciem społecznym. Najnowsze badania pokazują, że w Polsce „za” jest aż 72 procent pytanych. A po drugie to, że kilka niemądrych pomysłów budzi opór społeczny, wcale nie oznacza, że nie potrzebujemy odbudowy przyrody.
Potrzebujemy jej jak nigdy. Nie tylko ze względu na kryzys klimatyczny, którego niespełna dwa lata temu tak bardzo obawiał się lider opozycji Donald Tusk. Także z bardziej dotykalnych powodów. Takich jak gospodarka oraz nasze bezpieczeństwo żywnościowe.
Premier polskiej suszy
W czym rzecz? Choćby w tym, że co roku mamy suszę, choć nie musielibyśmy jej mieć. A nie musielibyśmy, bo – mówił mi prof. Wiktor Kotowski z Uniwersytetu Warszawskiego, gdy rozmawiałem z nim pracując nad książką „Odwołać katastrofę” – „nasze melioracje i odwodnienia wciąż znacznie bardziej ważą na naszym negatywnym bilansie wodnym niż wzrost temperatury i związane z nim parowanie”. Dodając też, że trzeba pamiętać o tym, że w Polsce najwięcej mówi się o suszy rolniczej, która „jest skutkiem tego, że spuściliśmy wodę z krajobrazu. Uregulowaliśmy małe rzeki i zlikwidowaliśmy mokradła, a przez to kompletnie zniszczyliśmy górną część zlewni. Obniżyliśmy bazę drenażu, więc regionalne poziomy wód opadły o metr albo dwa. Woda szybciej wsiąka w ziemię”. Mamy więc suszę za suszą, choć – mówił jeszcze – „na większości terenów w Polsce występują opady, które mogą w zupełności wyżywić uprawy – trzeba tylko mądrze dobierać rośliny”. Jesteśmy więc w takiej sytuacji, że jednocześnie wciąż mamy dość wody i za mało wody.
Wszystko dlatego, że nie tylko nie wykorzystujemy naturalnych metod zatrzymywania wody w krajobrazie, ale wręcz je niszczymy. I robimy to od wielu lat. Osuszamy, co się da. Prostujemy rzeki, które tracą rozlewiska będące naturalnymi zbiornikami retencyjnymi. I liczymy przy tym, że jakoś to będzie. Tymczasem ten rok doskonale pokazał, że nie będzie.
– Proszę zobaczyć, że mieliśmy mokrą wiosnę, więc wszyscy się cieszyli, że jest woda. Ale minęło dosłownie kilka tygodni i obecnie z większości obszarów Polski dochodzą informacje, że jest susza i zagrożenie pożarowe w lasach. Co stało się z tą wodą? Dlaczego po tak mokrej wiośnie mamy suszę? Ponieważ odprowadzamy wodę z krajobrazu. (…) Wiadomo, że ryzyko susz rośnie wraz z postępującą zmianą klimatu, a my, zamiast działać w takim kierunku, by je łagodzić, to jeszcze się do nich przyczyniamy i naszymi działaniami zaostrzamy ich przebieg. My to wiemy. Mówimy o tym od lat. Ale ciągle jest tak, jak jest. Cały czas tak samo – mówiła mi prof. Ewa Jabłońska w wywiadzie, który opublikowaliśmy kilka dni temu. Dodając, że właśnie prawo odbudowy przyrody jest szansą, by to zmienić.
Nie ma w nim bowiem nic o ugorowaniu, ale jest bardzo dużo o wodzie. W tym o przywracaniu naturalnego stanu rzek oraz odbudowie torfowisk i mokradeł, które zatrzymują wodę w krajobrazie, wspierając przy tym – nawiasem mówiąc – lokalne rolnictwo. Realizacja tych postulatów pozwoliłaby ograniczyć gospodarcze skutki suszy, a także poprawić odporność naszego rolnictwa na zmienny klimat i brak wody.
Rezygnacja z tego jest więc zwyczajnie niemądra. A zakładając, że zrealizują się prognozy, którymi pod koniec 2022 roku dzielił się z nami ówczesny lider opozycji, wcale nie zdziwię się, jeżeli decyzja o jego zablokowaniu spowoduje, że Donald Tusk przejdzie do historii jako premier polskiej suszy. Już jest bowiem źle. Jeżeli stanie się jeszcze cieplej lub zmniejszy się ilość opadów, może być dramatycznie źle. I będzie tak na nasze własne życzenie, bo – jak mówi prof. Ewa Jabłońska w tym samym wywiadzie – prosimy się o duże kłopoty.
Hekatomba w świecie owadów
Co gorsza, nie jest to jedyny powód, dla którego jest to niemądra decyzja. Drugim jest inny z celów prawa odbudowy przyrody. Tym jest zwiększenie liczby owadów zapylających. Bardzo, bardzo potrzebne, ponieważ w ich świecie trwa prawdziwa hekatomba. Tę można znaleźć w diagnozach zajmujących się tematem naukowców. Na przykład prof. Piotra Skubały z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, który także przy okazji pisania „Odwołać katastrofę” mówił mi o tym tak: „Badania potwierdzają, że tempo wymierania bezkręgowców – w tym oczywiście owadów – jest osiem razy szybsze niż kręgowców. Prawdziwa, zwielokrotniona katastrofa rozgrywa się w świecie owadów”.
Ale można ją też zobaczyć gołym okiem. Choćby na przedniej szybie samochodu, która jeszcze dwadzieścia lat temu po długiej trasie była pełna martwych owadów. A dziś? No właśnie. A dziś na ogół taka nie jest, co każdy z was może zresztą zobaczyć samodzielnie.
Powodem jest to, że spadki liczby owadów w ostatnich dekadach sięgają kilkudziesięciu procent. To co widać gołym okiem na przedniej szybie potwierdzają bowiem badania.
I teraz zamiast na to zareagować i zacząć wdrażać niezbyt radykalne, ale niezbędne rozwiązania, premier Tusk postanowił je blokować. Choć – jak mogłoby się wydawać po wysłuchaniu przemówienia, w którym mówił o bezpieczeństwie swoich wnuków, a trudno zakładać, by premier wykorzystywał je cynicznie – doskonale wie, że przeciwdziałanie suszy i zadbanie o owady zapylające są ważniejsze od bieżących politycznych wojenek.
Być może są zresztą po prostu najważniejsze.
Fot. Shutterstock/Alexandros Michalidis