Trałowanie dna morskiego nie bez powodu jest nazywane zbrodnią na morskim życiu. Przez ostatnie dekady zniszczyliśmy za pomocą technologii tysiące kilometrów kwadratowych dna morskiego. Znacznie przetrzebiliśmy oceany.
- Około 1/4 światowych owoców morza, które pozyskujemy, pochodzi z trałowania dennego.
- Rocznie trałowanie uwalnia do atmosfery od 340 do 370 mln ton CO2.
- To więcej niż roczna emisja ze spalania paliwa całej światowej floty rybackiej składającej się z około 4 mln statków.
- Również Morze Bałtyckie jest narażone na tą formę pozyskiwania ryb.
Czym jest trałowanie?
Wyobraźmy sobie, że na Ziemię przybywają kosmici – tak, jak w znanych hollywoodzkich filmach. Za pomocą swoich potężnych, kosmicznych maszyn dewastują powierzchnię Ziemi. Niszczą pola, zrywają glebę, wyrywają drzewa, dewastują całe połacie lasów. W wyniku tego giną wszystkie lub prawie wszystkie zwierzęta. Niszczone są też domy, w których mieszkają ludzie. Krajobraz jest całkowicie zrujnowany. To byłaby hekatomba.
Okazuje się, że to my jesteśmy tymi kosmitami. Nie rujnujemy całych połaci lądów, choć oczywiście spustoszenia są. Robimy to jednak z dnem morskim. Nie widzimy tego, kiedy stoimy nad morzem, ale tak się dzieje. Głęboko pod wodą dno jest zniszczone.
Zamiast statków kosmicznych – potężne trawlery, dorównujące rozmiarami okrętom wojennym. To taka większa wersja kutra rybackiego.
Dawno temu statki rybackie były małe – drewniana łódź z kilkumetrową siecią. Do takiej łodzi mogło wejść 10-12 osób. W średniowieczu statki rybackie były niewiele większe. Mogły złowić co najwyżej kilka ton ryb. Dziś statki są z metalu, nie mają 10 m długości, a ponad 100 m. Posiadają kilka pokładów, na których znajduje się przetwórnia oraz wielkie zamrażarki. Na mostku zaś nie siedzi kapitan z fajką, a człowiek, który na monitorach widzi trójwymiarowy obraz dna morskiego. Radar z kolei pokazuje, gdzie znajduje się ławica ryb. Zamiast kilkumetrowej sieci, są nawet 30 kilometrowe liny z wielkimi sieciami, które mogłyby „złowić” samolot pasażerki. W taką sieć zwaną włokami dennymi łapią się setki ton ryb. Przy okazji niszczone jest dno morskie.
… także w Morzu Bałtyckim
Około 1/4 światowych owoców morza, które pozyskujemy, pochodzi z trałowania dennego. Parę lat temu pojawiły się badania, na podstawie których oszacowano, że 14 proc. dna morskiego zostało zniszczone włokami dennymi. Na podstawie danych satelitarnych badacze wyliczyli, że jest to powierzchnia 1,09 mln km2. Badanie to obejmowało szelfy kontynentalne do głębokości 1 tys. metrów. Niektóre akweny, takie jak wody u wybrzeży Chile, są niemal nienaruszone. Są jednak takie miejsca, jak Morze Adriatyckie. Tam ponad 80 proc. dna naruszyły trawlery.
Także Morze Bałtyckie jest poddawane trałowaniu dennemu, co ilustruje powyższa mapa. Najwięcej przypadków trałowania ma miejsce na południu Bałtyku, głównie u polskich wybrzeży. Szacuje się, że blisko 15 proc. powierzchni Morza Bałtyckiego poddano co najmniej jednorazowemu procesowi trałowania. To blisko 60 tys. km2 dna tego akwenu. – Zbyt długo wielkie trawlery przemysłowe mogły wywozić z morza ogromne ilości szprota i śledzia. Trałowanie zbliżało się coraz bardziej do lądu, całkowicie wypierając zrównoważone rybołówstwo przybrzeżne na małą skalę. Obecnie zasoby rybne znajdują się w bardzo krytycznej sytuacji – ekosystem Morza Bałtyckiego jest mocno zagrożony – alarmują na łamach dziennika Expressen.se Per Bolund i Märta Stenevi – rzecznicy szwedzkiej Partii Zielonych.
- Czytaj także: Podmorskie kopalnie ruszą już w tym roku. Dla płetwali to życie na całodobowej budowie
Kolejny problem to emisje dwutlenku węgla z osadów morskich
Teraz okazuje się, że trałowanie dna morskiego ma jeszcze inną ciemną stronę. To emisje CO2 do atmosfery. Bynajmniej nie chodzi tu o spalanie paliwa przez wielkie jednostki morskie, a o to, że sam proces niszczenia dna powoduje emisje. Naukowcy twierdzą, że trałowanie dna włokami dennymi narusza osady morskie, w których gromadzi się dwutlenek węgla. Uważa się, że osady morskie są ostatecznym, długoterminowym magazynem węgla zaliczanym to tzw. długiego cyklu węglowego.
Szybki cykl węglowy, to np. pochłanianie CO2 przez plankton morski czy roślinność. Długi cykl węglowy to np. proces tzw. wietrzenia skał czy też właśnie magazynowania CO2 przez osady denne oceanów i mórz. Fizyczne zaburzenie dna morskiego, na przykład poprzez trałowanie, powoduje wyzwalanie się CO2, który ostatecznie trafia do atmosfery.
Setki milionów ton CO2 trafia przez to do atmosfery
To dość nowe odkrycie, które pokazuje, że mamy kolejny powód, by odejść od procederu trałowania dna, albo przynajmniej go ograniczyć. Dopiero niedawno odkryliśmy, że trałowanie denne uwalnia również smugi węgla, które w przeciwnym razie byłyby bezpiecznie przechowywane przez tysiąclecia na dnie oceanu – powiedziała dr Trisha Atwood, ekolog morska z Uniwersytetu Stanowego Utah. Oczywiście naukowcy zbadali, jak dużo CO2 może w ten sposób trafiać do atmosfery. Badania pokazują, że w skali roku trałowanie uwalnia do atmosfery od 340 do 370 mln ton CO2. To więcej niż roczna emisja ze spalania paliwa całej światowej floty rybackiej składającej się z około 4 mln statków. Gaz nie od razu dostaje się do atmosfery, ale ostatecznie trafia do niej w ciągu 7-9 lat.
– Nasze badanie jako pierwsze pokazuje, że ponad połowa węgla uwalnianego podczas połowów włokiem dennym ostatecznie ucieka do atmosfery w postaci dwutlenku węgla w ciągu około 10 lat, przyczyniając się do globalnego ocieplenia – dodaje dr Atwood. Sytuację tę porównuje do niszczenia lasów. Jak wiemy, deforestacja oznacza, że zniszczony las uwalnia do atmosfery CO2. Tak samo jest z dnem morskim. Niszczymy je, więc mamy emisje węgla w postaci CO2. Osad powstający podczas trałowania dennego unosi się w postaci ogromnych chmur, które można dostrzec z kosmosu za pomocą satelitów. Na podstawie aktywności trawlerów, naukowcy wyliczyli, że w latach 1996-2020, w wyniku niszczenia dna morskiego, do atmosfery trafiło już nawet 9,2 mld ton CO2.
- Czytaj także: Statki rybackie generują więcej CO2 niż samoloty
Część tych emisji powoduje zakwaszanie oceanów
– Zgodnie z obecną polityką klimatyczną, takie coś jak rynki emisji dwutlenku węgla (…) naprawdę działają w oparciu o emisje atmosferyczne – powiedziała Atwood, która jest główną autorką badania. – Gdyby ten CO2 po prostu pozostał w wodzie, to z punktu widzenia polityki ludzie tak naprawdę nie przejmowaliby się (…) i nie moglibyśmy odpowiedzieć, czy powinni się tym przejmować, ponieważ nie mieliśmy tej liczby.
Tak więc mamy dodatkowe 0,37 gigatony CO2, których nie powinno być, a jest.
Należy zwrócić też uwagę, że te 370 mln ton CO2, to 55-60 proc. tego, co wyzwala się z osadów dennych w trakcie trałowania. Pozostała część zostaje w wodzie. Co się dzieje z resztą CO2? Ten gaz jest rozpuszczany w wodzie, co prowadzi do jej zakwaszania. Trałowanie stanowi więc dodatkowe źródło zakwaszania wód morskich, inaczej mówiąc – spadku pH wody morskiej. Kilka lat temu stwierdzono, że proces spadku pH oceanów na Ziemi jest najszybszy od 300 mln lat.
Dobre i złe informacje
Naukowcy badający smugi CO2 odkryli, że szczególnie wysokie poziomy emisji miały miejsce w Morzu Wschodniochińskim, Grenlandzkim, Północnym… i Bałtyckim. A to i tak nie wszystko. Duża skala emisji występuje w wielu częściach świata, a liczby te mogą być jeszcze większe, niż to, co pokazują wyniki badań. – Zdecydowanie uważamy, że nie doceniamy zasięgu globalnego połowu włokiem dennym, ponieważ nasz sposób śledzenia trawlerów dennych na potrzeby tego artykułu wykorzystuje bardzo szczególny rodzaj sygnału, którym nie dysponuje każda łódź – nazywa się to sygnałem AIS – zauważa Atwood. William Austin, przewodniczący Programu Globalnej Dekady Oceanicznej dla Błękitnego Węgla, powiedział, że badanie podkreśla „potrzebę lepszego zrozumienia i ograniczenia potencjalnie znaczących emisji do atmosfery” z trałowania dennego. – Nie ma wątpliwości, że zarówno ekosystemy, jak i magazyny węgla w osadach są podatne na te presje.
– Obecnie kraje nie uwzględniają znacznych emisji dwutlenku węgla pochodzących z połowów włokami dennymi w swoich planach działań na rzecz klimatu” – powiedział dr Enric Sala, badacz-rezydent i dyrektor wykonawczy Pristine Seas w National Geographic. – Nasze badania jasno pokazują, że rozwiązanie problemu tych i innych emisji oceanicznych ma kluczowe znaczenie dla spowolnienia ocieplenia planety, a także przywrócenia życia morskiego.
Dobra wiadomość, jak dodaje dr Sala, jest taka, że ograniczenie emisji pochodzących z połowów włokiem dennym przyniesie natychmiastowe korzyści. Zła wiadomość jest taka, że opóźnienie działań gwarantuje, że emisje z połowów włokiem będą nadal uwalniane do atmosfery za dziesięć lat.
–
Zdjęcie tytułowe: Gema Alvarez Fernandez/Shutterstock