Na Wyspach Marshalla, niegdyś miejscu licznych prób jądrowych, do dziś znajduje się składowisko radioaktywnych odpadów. Konstrukcja, nazywana „grobowcem”, została zbudowana przez Stany Zjednoczone i zawiera radioaktywny spadek. Problem w tym, że teraz – wraz ze zmianami klimatu – fale dosięgają coraz wyższych części konstrukcji, narażając ją na zawalenie.
Runit Dome, bo taką nazwę oficjalnie nosi zamknięte składowisko, powstał ma przełomie lat 70. i 80. i miał być rozwiązaniem dla problemu zanieczyszczenia środowiska, jakie pozostawiły po sobie jądrowe próby na Pacyfiku Jak możemy przeczytać na rządowych stronach Wysp Marshalla, skażony atol Eneweak został oczyszczony przy udziale 4 tys. amerykańskich żołnierzy, a radioaktywny materiał (m.in. gleba) umieszczone zostały w kraterze na atolu Runit. I przykryte m.in. odpowiednią – wydawałoby się – warstwą betonu.
Jak jednak donosi LA Times, składowisko odpadów, które pozostawili po sobie Amerykanie, obecnie grozi zawaleniem. A to z powodu podnoszącego się poziomu wód, które dosięgają wyższych części konstrukcji, niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Według relacji gazety, lokalne władze zwracały się z prośbą o pomoc do administracji USA, jednak ta odpowiedziała, że obiekt znajduje się na terenie Wysp Marshalla i to one ponoszą za niego odpowiedzialność.
Czytaj także: Rekordowy rok 2018: stężenie CO2 w atmosferze i poziom oceanów najwyższe w historii pomiarów
Wyspy Marshalla były miejscem licznych prób jądrowych, dokonywanych przez Armię Stanów Zjednoczonych w latach 1946-1958. Łącznie na terytorium tego państwa dokonano 67 testów, a jednym z najbardziej słynnych miejsc prób był Atol Bikini. Jak wynika z badań opublikowanych przez PNAS kilka miesięcy temu, w pobranych tam próbkach – pomimo, iż minęło ponad 60 lat od ostatniej z prób jądrowych – odnotowano skażenie większe niż w przypadku katastrof elektrowni atomowych w Czarnobylu oraz Fukushimie. [Więcej na ten temat pisaliśmy tutaj.]
Źródła: LA Times, marshallislands.llnl.gov, PNAS