Trwa rekordowo ciepła zima, praktycznie nie ma śniegu a synoptycy wieszczą kolejne anomalie. Czy czeka nas wielka susza? – W wielu regionach kraju już tej wody często nie ma. Problem leży w tym, że na co dzień tego nie odczuwamy, bo przecież jak odkręcimy kran to woda leci – mówi dr Sebastian Szklarek z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii PAN.
Było zbyt ciepło i mało opadów
Od września do grudnia ubiegłego roku opady w Polsce były skąpe. Choć suma opadów we wrześniu była wysoka, to były one nierównomiernie rozłożone, a do tego wrzesień bardziej przypominał środek lata, niż wczesną jesień. Później przyszedł bardzo ciepły i suchy październik, następnie chłodny, ale też suchy listopad. I w końcu grudzień.
Grudzień, czyli miesiąc, który powinien być świetną okazją do uzupełniania wód gruntowych był jednak zupełnie czymś innym. Był bowiem, jak na grudzień – bardzo ciepły. Pomińmy już fakt, że Święta znowu spędziliśmy bez śniegu, a opady wyglądały słabo i był to tylko deszcz. To nie jest dobra wiadomość na kolejne miesiące. Dlaczego?
– Mamy kolejną zimę bez zimy. Grudzień był w Polsce o 2,3°C cieplejszy niż średnia z ostatniego 30-lecia klimatycznego. Styczeń też zapowiada się powyżej normy. Praktycznie nie mamy dni typowo mroźnych [temp. max. danej doby < 0°C – przyp. red.]. Te temperatury, mimo że niewiele powyżej zera, zabierają nam wilgoć z gleby poprzez parowanie. Do tego opady. Jak podaje IMGW, grudzień dał średnią opadową na poziomie 27,5 mm i była o 11,4 mm niższa od normy dla tego miesiąca – czyli mieliśmy tylko 66 proc. średniego opadu – podsumowuje dr Sebastian Szklarek z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk, autor bloga Świat Wody.
Odbudowa wód gruntowych idzie bardzo słabo
Taka sytuacja przekłada się na to, jak wyglądają nasze wody gruntowe. Niestety, nie wyglądają dobrze.
– Styczeń nie zapowiada się lepiej. Jak tak będą wyglądać kolejne miesiące „zimowe” to można się spodziewać kolejnych zamieci piaskowych na wiosnę, tak jak to mieliśmy w poprzednich latach w marcu i kwietniu – mówi Szklarek zapytany przez SmogLab.
Efekty widać. Zdążyliśmy się przyzwyczaić do tego, że latem i wczesną jesienią ilość wody glebie wygląda fatalnie. Jednak to, że nawet w styczniu jest sporo miejsc, gdzie ilość wody to mniej niż 50 proc. stanu, to już bardzo poważna sprawa.
Dlaczego tak się dzieje?
Nawet jeśli pada deszcz, to o tej porze roku powinien być śniegiem. Jaka jest różnica? Zasadnicza. Śnieg odgrywa kluczową rolę w uzupełnianiu wód gruntowych i podziemnych. Gdy zimą zamiast śniegu pada deszcz, magazynowanie wody w krajobrazie jest trudniejsze. Śnieg topiąc się, uwalnia praktyczne 100 proc. wody do ziemi. Pokrywając ziemię, chroni przed parowaniem. Niestety, zimą śniegu jest jak na lekarstwo.
Skąd tak łagodna zima? Odpowiedź jest prosta: mamy globalne ocieplenie. Ocean Atlantycki jest cieplejszy niż kiedyś, a to oznacza więcej ciepłych mas powietrza docierających do nas. Docierające do nas zimne powietrze znad Grenlandii i Arktyki, po drodze się ogrzewa.
Do tego czapa polarna w Arktyce – bardzo ważny czynnik klimatotwórczy. Jest ona mniejsza niż kiedyś, granica lodu przebiega inaczej, więc powietrze ma więcej czasu, by po drodze się ogrzać. Zmiany w Arktyce powodują też zmiany wzorców pogodnych, jak uporczywe utrzymywanie się tej samej pogody. W przypadku tej zimy ze względu na rozkład układów barycznych mamy do czynienia ze zgniłymi wyżami, które nie dają opadów. Jedynie co jakiś czas wtargnie do Polski front z opadami, przeważnie deszczu lub deszczu ze śniegiem.
Zimy nie będzie, więc niedługo będziemy mieli suszę
Prognozy na najbliższe tygodnie nie napawają optymizmem. Zimy prawdopodobnie nie będzie.
Przełom stycznia i lutego będzie przypominał marzec. Kolejne tygodnie też nie będą zimne. Odchylenia spadną, ale pojawi się inny problem, czyli skąpe opady.
Luty jest w skali wielolecia uważany z najsuchszy miesiąc w roku. Oznacza to, że w takiej sytuacji będziemy mieli naprawdę skąpe opady. Nawet jeśli spadnie śnieg, bo to jest oczywiście możliwe, to tylko na krótko i niewielkiej ilości. Luty nie zapowiada się tak, jak rok temu.
Taka sytuacja oznacza, że susza będzie się pogłębiać już nawet zimą, nim nastanie wiosna, więc wiosną wejdziemy w jeszcze poważniejszą suszę. Chyba, że jakimś cudem marzec okaże się deszczowy. Nasze zasoby wód będą więc nadal skromne, być może nawet skromniejsze niż w poprzednich latach.
Wody może brakować. Już widać to w Wiśle
– To, co najbardziej widać, to wody powierzchniowe: rzeki, sztuczne zbiorniki, a nawet jeziora. To, że w tym roku na kilku wodowskazach pobiliśmy rekordy niskich stanów wody, jest wskaźnikiem wieloletniej suszy. Wiele małych rzek i cieków już ma charakter rzek okresowych – jak pada to płynie w nich woda, a jak nie to mamy suche koryta. Obniżające się poziomy wód na dużych rzekach, szczególnie na Bulwarach w Warszawie, są kumulacją tego, co dzieje się w całej zlewni. Więc można powiedzieć, że w wielu regionach kraju już tej wody często nie ma. Problem leży w tym, że na co dzień tego nie odczuwamy, bo przecież jak odkręcimy kran to woda leci – wyjaśnia dr. Szklarek.
Na wspomnianych przez dr. Szklarka Bulwarach Wiślanych sytuacja wygląda po prostu źle. Spójrzmy na mapę.
O tej porze roku rzadko która rzeka powinna mieć średnie stany. Te powinny być raczej wysokie ze względu na warunki, jakimi powinna charakteryzować się jesień i zima. Jednak aż 2/3 Wisły ma stan niski: Warszawie na Bulwarach rzeka ma tylko 82 cm głębokości. To bardzo, bardzo mało. Powinno być dwa razy więcej.
Jeśli tak wygląda sytuacja hydrologiczna w Polsce zimą, to należy się zacząć poważnie martwić kolejną częścią roku.
Czy grozi nam reglamentacja wody?
– Reglamentacja jest realnym zagrożeniem szczególnie dla miejscowości, których podstawą są zasoby wód powierzchniowych. Nie bez powodu od lat mówi się o progresywnej opłacie za wodę i w najnowszych propozycjach zmian przepisów z obszaru wodociągowego takie zapisy się znalazły. Ma to wymusić oszczędzanie wody, powyżej określonego poziomu jej zużycia na podstawowe potrzeby. Przecież już od kilku lat liczne gminy ogłaszają apele, czy zakazy w okresie wiosenno-letnim, aby zapewnić równy dostęp do wody dla wszystkich – mówi dr Szklarek.
Może nawet dojść do sytuacji, że zaczną nam się kończyć wody podziemne, bo wciąż nie potrafimy skutecznie oszczędzać wody w dobie ocieplającego się klimatu.
– Problem na razie jest technologiczny, ale jak widzę, że rozwiązuje się go przez budowę kolejnych ujęć wód podziemnych, w dodatku tych najcenniejszych, głębszych, które tworzą się dziesiątki czy setki lat, to widzę, że reglamentacja wody zbliża się coraz bardziej. I o ile obecne pokolenia może sobie dadzą radę, to przyszłe będą mieć utrudniony dostęp do wody przy takim podejściu wylewania wody pitnej na trawniki – ostrzega dr Szklarek.
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/UNIT 80