Ponad 937,2 kilometrów przez 44 dni przeszli uczestnicy Marszu dla Odry, zebrani wokół inicjatywy uznania pierwszej rzeki w Polsce za osobę prawną. Sztafeta rozpoczęła się w kwietniu przy źródle Odry w Czechach, a zakończyła dzisiejszym piknikiem ekologicznym w okolicy jej ujścia, w miejscowości Stepnica. Marsz prowadziło na zmianę 10 liderów.
Grupa kończąca sztafetę miała dość nietypowy skład, bo obok ludzi szedł pies, kaczor i gąska. „Część osób niosła je na rękach, chyba nie spodziewali się, że takie coś spotka ich w tym marszu. Kaczorek się zatruł wodą z Odry. A my idziemy po to, żeby rzeka stała się osobą prawną, żeby ktoś mógł ją reprezentować, kto nikt od niej nie chce” – opowiadała Anna Karłowska, jedna z liderek marszu.
„Dzisiaj wcale nie było tak łatwo, bo szliśmy daleko od Odry. Ostatni odcinek był w lesie, bo nie ma ścieżek, które prowadzą wzdłuż Odry. To fajne, że została taka wolna przestrzeń mokradeł, gdzie woda może być filtrowana przez żywe organizmy. Cieszę się, że utrzymaliśmy ciągłość tego marszu, że udało się utrzymać sztafetę. To grupa ludzi, którym zależy na rzece; żeby woda w niej była żywa, zdrowa, czysta; żebyśmy mogli się kąpać w tej rzece, a kaczka żeby napiła się wody i zatruła” – relacjonowała w momencie finiszu.
Sytuacja Odry wciąż niepokojąca
Miesiąc temu sama przeszłam jeden odcinków marszu. Moim paliwem była intencja: „Niczego od ciebie nie chcę”. Nagłośnienie inicjatywy uznania osobowości prawnej Odry to jedno, lecz głównym celem marszu – jak podkreślali organizatorzy – było towarzyszenie rzece w jej podróży od początku do końca. Podróży trudnej, bo choć do katastrofy doszło w ubiegłym roku, sytuacja dalej jest niepokojąca: pod koniec kwietnia w starorzeczu Odry w Januszkowicach ujawniono około 150 śniętych ryb. Wojewoda wprowadził wówczas zakaz korzystania z wody.
Ruszyliśmy ze śluzy Różanka we Wrocławiu, dzień po manifestacji, która zgromadziła około 300 osób. Kolejnego dnia było nas mniej, lecz wciąż kilkadziesiąt. W tej grupie zobaczyłam ludzi w różnym wieku, przybyłych z różnych lokalizacji, nie tylko wrocławskich. Poznałam mieszkańców okolic Łodzi, Poznania, studenta z Londynu, towarzyszyła mi przyjaciółka z Krakowa. Liderowali Edyta, Marcin i suczka Stella spod Żywca.
– Prowadziłaś kiedyś jakiś marsz? – pytałam Edyty podczas któregoś kolejnego kilometra.
– To pierwszy raz – odpowiedziała, bo podobnie jak wiele innych uczestników marszu, nie reprezentowała żadnej organizacji aktywistycznej, czy ekologicznej, choć zwykle takie mamy skojarzenia o tego typu akcjach. Jest farmaceutką, partner Marcin kończy fizjoterapię, wspólnie prowadzą gabinet.
– Zatem co cię tutaj zawołało? – dopytywałam dalej.
– Coś bardzo głośnego.
Marcin dodał: – Mamy tyle czystej wody górskiej tam u siebie, w Żywcu. Przykro mi, że tutaj i wielu miejscach w Polsce jest totalnie na odwrót. Dlatego idę, żeby było inaczej.
Świadectwa uczestników na różnych etapach marszu były sukcesywnie zbierane i publikowane na facebookowym profilu Odra – osoba. W opisie Marcina czytam po powrocie z marszu bardzo bliskie mi słowa. Brzmiały: „Mam wrażenie, że stan wód w Polsce i na świecie odzwierciedla stan naszego kontaktu z samym sobą. Nikt nie chce pić brudnej wody, nikt też świadomie nie chce jej zaśmiecać – po prostu przyzwyczailiśmy się, że przechodzimy obojętnie obok tego jak jest”.
Szłam w marszu dla Odry. Co zrozumiałam?
Wraz z intencją „niczego od ciebie nie chcę”, w wędrówce towarzyszyło mi zdanie przywołane na manifestacji: „jestem rzeką, a rzeka jest mną”. Na kolejnych przystankach słowa te odbijały się w wodzie i wiele przede mną odsłaniały:
- Codziennie wprowadzam do swojego organizmu pestycydy zawarte w żywności, niekiedy toksyny z powietrza. Bywa, że nadużywam swoje ciało, nie słucham go, bo chcę od siebie więcej. Skoro tęsknię do czystości rzeki, co sprawia, że nie dbam o tą swoją? Odpowiedź: przyzwyczaiłam się, że tak jest.
- Potrafię powiedzieć wodzie „niczego nie chcę”, jednocześnie prawda jest taka, że jej totalnie potrzebuję. Jest niezbędna do życia, a jej powszechna dostępność z roku na rok przestaje być oczywista.
- A jeśli ta rzeka potrzebuje umrzeć? Jeśli to naturalny proces? Chwilę po tym pytaniu, wykrzyczanym zresztą na głos z jakimś poczuciem rezygnacji, wyświetliły mi się obrazy z ostatnich miesięcy życia mojej ukochanej babci. Jej śmierć była naturalna, jak każda, lecz nie zmieniało to faktu, że nosiłam kwiaty z łąki do szpitala i wcierałam balsam w jej ciało. Opieka rodziny, praca lekarzy i jej własna próba przezwyciężenia choroby dała nam dodatkowy rok, w którym przeżyliśmy jeszcze wiele ważnych chwil.
- Choroba rzeki też przywołała ważne chwile, bo spotkali się obok niej ludzie. Mogli się zobaczyć, poznać, usłyszeć. Te spotkania były takie… zwyczajne. Zwyczajne przekąski, zwyczajne rozmowy, zwyczajny odpoczynek. Nikt nie chciał zbawiać świata, wystarczyło być i iść, a jednak po powrocie czułam, że ten wybór ma niezwyczajne znaczenie.
Osoba prawna nie znaczy człowiek
Jak podkreślał w wywiadzie dla SmogLabu Robert Rient, inicjator marszu, uznanie rzeki za osobę prawną to uznanie jej za kogoś, kto zasługuje na ochronę, ale nigdy nie był i nie będzie człowiekiem:
– Aktywizm uznania Odry za osobę prawną wynika z racjonalnych, naukowych powodów, bo woda w rzece jest zasolona, traktowana jak ściek, jak droga transportu, w tonach wyławiano martwe istoty. Jednocześnie sięga po głęboko zakorzenione w duchowości rozwiązanie stworzone przez plemię Maori w Nowej Zelandii, które jako pierwsze w 2017 roku uznało rzekę za osobę prawną, za czym poszły inne kraje świata. Firma, spółka, fundacja może ją mieć i to nie czyni z niej człowieka. Rzeka uznana za osobę prawną nie zyskuje praw człowieka tylko narzędzie, które ją chroni – wyjaśniał.
- Czytaj także: Olga Tokarczuk: uznaję Odrę za osobę
Organizatorzy: Nie umiemy policzyć tych setek osób
Kaczor i gąska na finale marszu to zaiste niespodzianka, choć chyba każdy odcinek miał swoje unikaty. Straż pożarna goszcząca wędrujących. Pani Lucyna Zdebik, która w wieku 74 lat pokonała około 120 kilometrów. Przyjazd dwóch autokarów z młodzieżą. Ja zapamiętam Ryszarda, który przez cały czas prowadził na kółkach zbudowaną przez siebie łódkę. I to, jak w lesie na korzeniu odpadło jej koło, więc zgubiliśmy pozostałą część ekipy. Dzięki temu, że szliśmy w tyle, dogonił nas tata Maćka i Maciek z inicjatywy „Maciek biega!”, pokazując, jak miłość i chęć życia może pokonać każde ograniczenia.
Organizatorzy podsumowują: „Osoby zapisane na Marsz: 233 Osoby biorące udział w Marszu: nie umiemy policzyć tych tłustych setek”.
– Jestem pełna podziwu, że marsz faktycznie się udał. Na początku, jak o tym rozmawialiśmy, wszystko wydawało mi się takie wielkie, nieznane, nie do objęcia. A okazało się, że było możliwe! Nie czuję finiszu marszu jako końca, ponieważ nasza praca cały czas trwa, podobnie jak misja Huberta Krzemińskiego, który wciąż biegnie od źródła do ujścia Odry – mówi w rozmowie ze SmogLabem Anna Gołębiowska z plemienia Odry.
– Niesamowite, jak dużo ludzi się przyłączyło, pokazując, że sprawa jest dla nich ważna i chwytająca za serce. Były odcinki, gdzie Ryszard szedł kilka dni sam i takie, gdzie maszerowało kilkadziesiąt osób. Jak ta rzeka, która ma wiele odsłon, czasem jest blisko ludzi, a czasem się skrywa – dodaje.
Teraz przed plemieniem Odry czas na odpoczynek, publikowanie kolejnych podsumowań, omówienie dalszych kroków. Marsz już przynosi efekty, bo chęć współpracy płynie od uniwersytetów, organizacji, samorządów. 6 maja został opublikowany projekt ustawy o uznaniu osobowości prawnej rzeki Odry, przygotowanej przez prof. Jerzego Bieluka i wsparty m.in. przez mecenas Karolinę Kuszlewicz, specjalizującej się w obronie zwierząt i przyrody. W momencie pisania tego tekstu, petycja w sprawie Odry do rządzących liczy 13 641 podpisów.
—
Zdjęcia: Osoba Odra Facebook, Karo Gawlik