Mieszkaniec nowoczesnego miasta nie powinien być przykuty do siedzenia swojego samochodu. Najlepiej, by w ogóle go nie potrzebował. To dewiza Carlosa Moreno, profesora paryskiej Sorbony i guru progresywnych, miejskich planistów. Opracowana przez niego koncepcja „15-minutowego miasta” robi coraz większą karierę.
Według koncepcji Moreno wszystkie najważniejsze punkty usługowe, handlowe czy urzędy potrzebne do codziennego życia powinny być oddalone od naszego mieszkania o maksymalnie kwadrans spaceru lub przejazdu rowerem. Dzięki temu możemy uniknąć wsiadania do samochodu i komunikacji miejskiej. Ta ostatnia cieszy się o wiele mniejszym zaufaniem mieszkańców miast w czasie pandemii – i to mimo badań wskazujących, że nie jest ona źródłem poważnych ognisk zakażeń. W czasie koronawirusowego zamknięcia potoki pasażerów zmalały o nawet 90 proc. – tak było na przykład w Krakowie.
Tąpnięcie w transporcie publicznym coraz częściej próbują wykorzystać producenci samochodów, w reklamach przywołując bezpieczeństwo, które niesie ze sobą własne auto. Wykorzystała to między innymi Toyota w swoim radiowym spocie. W lecie przed korkami miasta uratował między innymi wzmożony ruch rowerowy. Sprzedawcy jednośladów na wiosnę chwalili się znakomitymi wynikami. W środku lockdownu świetnie radziły sobie sprzedażowe serwisy internetowe. W czerwcu informowała o tym między innymi firma Oponeo, właściciel sklepów Dadelo.pl i CentrumRowerowe.pl, których wyniki rok do roku wzrosły o 143 procent. Na rozwój dróg dla rowerów postawiło wiele miast, również tych w Polsce.
Rowerem łatwiej jednak jeździć na krótkich, pokonywanych szybko dystansach. Podobnie jest z pieszym przemieszczaniem się po mieście. I dlatego to właśnie wizja 15-minutowego miasta może uratować nas przed korkami – przekonuje jej twórca, inspirujący coraz większe grono miejskich włodarzy. Ostatnio jego pomysły chwalił burmistrz Mediolanu, Giuseppe Sala. Zwrócił przy tym uwagę na kolejną korzyść z pozbawionego samochodu miejskiego życia: lepszą jakość powietrza.
Wszystko pod nosem, wszędzie blisko
„Chcemy przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu, dbać o zdrowie mieszkańców i jakość naszego powietrza. Dlatego stworzyliśmy więcej miejsca dla pieszych i rowerzystów już na początku pandemii” – pisał Sala w tekście dla fundacji Thomson Reuters. W czasie lockdownu w rządzonym przez niego mieście powstało 35 kilometrów nowych dróg rowerowych. Nie wymagało to wielkich inwestycji – po prostu zmieniono oznaczenia na niektórych pasach ulic, zamykając je dla samochodów.
Eksperyment objął między innymi dzielnicę Lazaretto. To ona ma być przykładem na to, jak może działać 15-minutowe miasto. W niedalekiej przyszłości zaledwie kwadrans ma dzielić każdego mieszkańca od najbliższej przychodni zdrowia, szkoły, najczęściej odwiedzanych sklepów, kawiarni czy kina. Plan zakłada, by niedługo wszystkie dzielnice przeszły podobne zmiany, zbliżając się do samowystarczalności.
Czytaj również: Mniej aut na ulicach, lepszy transport publiczny. To postulaty wrocławskiego panelu obywatelskiego
W idealnym przypadku kwadransa wymagałoby również przejście do pracy. Ale czy to w ogóle będzie potrzebne? Przecież coraz bardziej przestawiamy się na home office – przekonuje Moreno. „COVID-19 pokazał, jak bardzo szybko mogliśmy zmienić sposób, w jaki pracujemy” – mówił naukowiec w „Financial Times”. Twierdził również, że budynki powinny płynnie zmieniać swoje funkcje. Na przykład szkoła popołudniu mogłaby stać się ośrodkiem kultury. Część kawiarni na parterach budynków z kolei można przeznaczyć na co-working.
„Nie chcemy tworzyć wsi w środku miasta, a lepiej je zorganizować” – wyjaśnia Moreno.
Jego pomysł spodobał się również Anne Hidalgo, lewicowej mer Paryża. Do tegorocznych wyborów samorządowych szła między innymi z hasłem wyrzucenia samochodów sprzed szkół. Stolica Francji już teraz chwali się malejącym ruchem samochodowym. Prywatnego auta w 1999 roku używało 44 proc. mieszkańców miasta. W 2016 poruszało się nim około 35 proc. paryżan.
Czytaj także: Rowerowy rekord w Paryżu. 400 tysięcy osób jest zapisanych do systemu wypożyczania Vélib’
Dziś Hidalgo chce, by francuska metropolia stała się „La Ville Du Quart d’Heure” (czyli dosłownie „kwadransowym miastem”). „To miasto dzielnic, w którym wszystko, czego potrzebujesz, znajdziesz w odległości 15 minut od domu. W ten sposób przeprowadzimy ekologiczną transformację, przy jednoczesnej poprawie codziennego życia paryżan” – czytamy na Twitterze Hidalgo. Mer Paryża ma tez nadzieję na dalszy spadek wypadków z udziałem pieszych. W 1990 roku pod kolami samochodów zginęło aż 108 osób. W 2019 roku liczba ta wyniosła 34. W czasie pandemii w mieście pojawiły się „autostrady” rowerowe na jezdniach wzdłuż tuneli metra.
15-minutowe miasto na osiedlu w szczerym polu?
Gdzie jeszcze koncepcja 15-minutowego miasta mogłaby zdać egzamin? Wydaje się, że coraz więcej jest miejsc, gdzie byłaby niezwykle trudna do zrealizowania – szczególnie w Polsce. Miasta się rozlewają, osiedla budowane są na coraz dalszych obrzeżach. Za nowymi blokami nie nadąża komunikacja miejska i usługi publiczne, a ciasne, do niedawna pustawe ulice korkują się o porankach. Wspomniany wcześniej Kraków spóźnił się z reakcją na rozbudowę blokowisk wokół osiedla Ruczaj. Pętla powstała tam w 2012 roku, gdy wokół rosła już gęsta zabudowa. Do dziś w okolicy brakuje wielu usług publicznych.
To i tak nieźle – w wielu miastach rosną dziś osiedla w szczerym polu, nie tylko bez komunikacji miejskiej i usług, ale i dobrej drogi dojazdowej czy kanalizacji. Tam trudno wyobrazić sobie realizację idei 15-minutowego miasta. By cokolwiek załatwić, trzeba wsiąść w samochód, odstać swoje w korku, a potem zająć miejsce parkingowe bliżej centrum. Trudno też winić mieszkańców za wybieranie miejsca zamieszkania z dala od śródmieść. Znów weźmy przykład z Krakowa, gdzie metr kwadratowy niedaleko centrum można zapłacić nawet kilkanaście tysięcy złotych. Ścisłe centrum z kolei się wyludnia. W Krakowie, według danych z 2018 roku, na Starym Mieście zameldowanych było zaledwie 1000 osób.
Jednocześnie oddalona od Rynku Głównego Nowa Huta mogłaby być idealnym przykładem 15-minutowego miasta. Najstarsza część dzielnicy jest zaprojektowana tak, by nowohucianie najważniejsze punkty usługowe, sklepy, szkoły czy przychodnie mieli dosłownie pod nosem. W takich miejscach być może wystarczyłoby zachęcić mieszkańców, by korzystali z nich częściej.
Kto wie, czy deweloperzy nie będą chcieli w przyszłości zwrócić się do nowocześnie myślących urzędników i urbanistów. Być może uda się zbudować kolejne dzielnice, gdzie każdy „wszędzie ma blisko”? 15-minutowe osiedla mogą przyciągnąć tych, których w końcu zmęczy stanie w korkach. Miejmy jedynie nadzieję, że za mieszkanie w takim komforcie nie trzeba będzie kiedyś płacić milionów.
Źródło zdjęcia: Oliverouge 3 / Shutterstock