Gdy dwa tygodnie temu Paryż spowił „wielki smog” to burmistrz Anna Hidalgo, z wielką energią zaczęła ostrzegać mieszkańców swojego miasta przed wychodzeniem z domu.
Na Twitterze opublikowała zdjęcie smogu, który zasłaniał miasto i napisała:
„#Paryż dzisiaj. Dowód na konieczność ograniczeń w użytkowaniu samochodów w centrum miasta. #zanieczyszczenie”. W ślad za tym opublikowała kolejne wiadomości. Zabierała głos w mediach.
#Paris aujourd’hui. La preuve de la nécessité de réduire la place de la voiture en centre-ville #pollution pic.twitter.com/R10Tdu4o2Y
— Anne Hidalgo (@Anne_Hidalgo) December 6, 2016
Burmistrz Paryża zrobiła to, by dyskusję o tym, co trzeba zrobić, rozpocząć wtedy, kiedy widać, dlaczego trzeba to zrobić. Korzystając z okazji przedstawiła więc szereg rozwiązań, które chce w mieście przeforsować. Mówiąc krótko: stanęła na czele miejskiej walki o czyste powietrze.
Podobnie zachowuje się przynajmniej kilku innych burmistrzów, którzy wiedząc, że kiedy problem chce się rozwiązać i wymaga to podejmowania nie zawsze popularnych decyzji, trzeba o nim głośno mówić. Wśród nich na przykład Sadiq Khan, który rządzi Londynem, o czym więcej pisaliśmy TUTAJ.
„Wielki smog” paryski nie bez powodu wziąłem w cudzysłów. Wielki jest on bowiem dla Francuzów, ale nie dla nas. U nas, by być dokładnym, „wielki smog paryski” nie jest nawet smogiem – według naszych standardów powietrze jest wówczas „umiarkowane”. I nie jest uważane za problem. Często nie jest zresztą za taki uważany nawet smog polski, o czym przekonuje to jak reagowali na niego i reagują nasi samorządowcy. Poniżej garść takich reakcji.
– Był to chwilowy skok. Potem stężenie pyłów spadło do poziomu normalnych przekroczeń – mówił Tadeusz Durlak, burmistrz Skały w rozmowie z Gazetą Wyborczą, gdy ta zapytała, jak ocenia „pekińskie” przekroczenia stanu jakości powietrza w jego miejscowości. Burmistrz negatywnie zaopiniował także Program Ochrony Powietrza.
– Przy całym szacunku dla działalności Krakowskiego Alarmu Smogowego i moim uznaniu za zaangażowanie w poprawę jakości powietrza, akurat tą informację przyjąłem z bardzo mieszanymi uczuciami. Nawet nie chodzi mi o samą prawdziwość zdania. (…) Moje wątpliwości budzi fakt, czy w interesie mieszkańców miasta jest podawanie takiej informacji w języku angielskim na plakatach w sytuacji, gdy jesteśmy miastem żyjącym w dużej mierze z turystyki – pisał Jacek Majchrowski na swoim facebookowym profilu po tym, jak w 2013 roku w Krakowie pojawiły się anglojęzyczne billboardy ostrzegające przed smogiem.
– Całe szczęście, że to tylko chodziło o smog, bo może o smoka wawelskiego. Ale jakby na przykład wymyślił antyterrorystyczny (alarm – red.) albo jakiś inny, to ja bym to musiał poważnie potraktować – mówił Janusz Dudojć, starosta powiatu żarskiego w rozmowie z lokalną telewizją, kiedy ekolodzy chcieli ogłosić alarm smogowy.
– Moja gmina czuje się szykanowana przez Polski Alarm Smogowy – mówiła burmistrz Rabki Ewa Przybyło Dziennikowi Polskiemu. – Mamy 182 gminy w Małopolsce, w tym 9 uzdrowiskowych, a tylko o Rabce pisze się, że ma zatrute ekojajka i smog. Staliśmy się obiektem nagonki medialnej – dodawała. Zapowiadała też, w rozmowie z Gazetą Wyborczą, pozew przeciwko autorom raportu ClientEarth, w którym napisano o stanie powietrza w zdrojowej miejscowości.
– Powietrze jest znacznie lepsze, niż pokazują badania – mówił Jan Golba burmistrz Muszyny w rozmowie z Portalem Samorządowym, który pytał, czy warto jechać zimą w góry.
– Stan alarmowy? Nic o tym nie wiem, nie sprawdzałem jeszcze wyników pomiaru – mówił Andrzej Fryźlewicz z Zakopanego, kiedy dziennikarka Dziennika Polskiego zapytała go, dlaczego nie ogłoszono alarmu smogowego, choć zgodnie z prawem należało to zrobić. A facebookowy profil Zakopanego „zbanował” Podhalański Alarm Smogowy, kiedy ten zapytał, dlaczego zachęca do spacerów na zewnątrz w czasie znaczących przekroczeń stanu jakości powietrza.
Tyle w tym dobrego, że – jak pokazują przykłady części z powyższych miast – schemat jest tu na ogół powtarzalny. Najpierw jest negacja, po niej przychodzi akceptacja, później pozorowanie działania, a wreszcie, choć rzadko, działanie.
Szkoda tylko, że zdecydowanie zbyt często mieszkańcy, którzy są inicjatorami zmiany na lepsze, muszą walczyć z politykami samorządowymi o to, by ci zaczęli działać.
Można by przecież oczekiwać, że – tak jak w wypadku Hidalgo i Khana – to lokalni politycy będą liderami zmian na lepsze, a nie ich hamulcowymi i wskażą ludziom ich kierunek.
Fot. Evan Bench/Flickr.