Francuska Akademia Nauk wydała oświadczenie w sprawie niedawnego zamknięcia drugiego bloku elektrowni jądrowej Fessenheim w Alzacji. Wyłączenie tej siłowni oznacza utratę źródła niskoemisyjnej energii elektrycznej o mocy ponad 1800 MW. Naukowcy zwracają uwagę, że to właśnie dzięki elektrowniom jądrowym energetyka we Francji ma dużo niższy ślad węglowy niż na przykład w Niemczech.
Leżąca przy granicy z Niemcami i należąca do Électricité de France (EDF) elektrownia Fessenheim dysponowała dwoma blokami o mocy 920 MW każdy. Była najstarszą czynną francuską elektrownią jądrową – pracowała przez 42 lata. Była, bo 29 czerwca zamknięto jej drugi blok. Z kolei blok pierwszy został odłączony od sieci, zgodnie z planem, już w lutym.
Przyczyny polityczne, nie techniczne
Zamknięcie elektrowni Fessenheim nie jest podyktowane obiektywnymi przesłankami technicznymi. Nie doszło w niej nigdy do żadnego poważnego wypadku ani awarii. Według EDF, elektrownia mogłaby pracować jeszcze przez dwie dekady.
Jest to natomiast efekt umów i ustaleń politycznych sprzed kilku lat. Wtedy ówczesny prezydent Francji Francois Hollande zapowiedział, że do roku 2025 udziału energii jądrowej we francuskim miksie energetycznym zostanie zmniejszony z 75 do 50 proc. Obecne władze Francji planują przesunąć tę datę na rok 2035. Jednak wciąż planowane są wyłączenia kolejnych 12 reaktorów o podobnej mocy, jak te pracujące w EJ Fessenheim.
We Francji wciąż buduje się też nowe reaktory jądrowe. Ale z przyjętych pięć lat temu politycznych ustaleń wynika, że aby podłączyć do sieci nowy reaktor, operator musi jednocześnie zamknąć jakiś stary. EDF był więc zmuszony wyłączyć EJ Fessenheim, bo firma od ponad dekady buduje nową elektrownię jądrową we Flamanville (jej oddanie do użytku komercyjnego jest obecnie planowane na koniec 2022 r.)
Głos zabiera Francuska Akademia Nauk
Do wyłączenia elektrowni Fessenheim, a szerzej: do planów ograniczenia roli energetyki jądrowej we Francji, odniosła się niedawno w specjalnie wydanym oświadczeniu Francuska Akademia Nauk.
Akademia zwraca uwagę na fakt, że energetyka jądrowa praktycznie nie emituje gazów cieplarnianych. W tym najważniejszego z nich: dwutlenku węgla (CO2), który obok dramatycznego wpływu na ziemski klimat, prowadzi też do zakwaszania mórz i oceanów.
Naukowcy przypominają także, że ślad węglowy (ilość gazów cieplarnianych związanych z wyprodukowaniem jednostki energii elektrycznej) energetyki jądrowej jest równie niski, jak ślad węglowy energii pozyskiwanej z wiatru. I niższy niż w przypadku energii z ogniw fotowoltaicznych.
Członkowie Akademii wskazują również na to, że niestabilne odnawialne źródła energii wciąż potrzebują wsparcia ze strony stabilnych źródeł konwencjonalnych. Dlatego w praktyce rolę zamykanych elektrowni jądrowych przejmują niestety nie tylko odnawialne źródła energii, ale z konieczności także elektrownie spalające paliwa kopalne (węgiel i gaz), których ślad węglowy jest bardzo wysoki.
To także dlatego emisyjność energetyki francuskiej jest dużo niższa w porównaniu do energetyki wschodniego sąsiada Francji- Niemiec, które w roku 2011 zdecydowały się całkowicie pozbyć energii jądrowej. (Ma to nastąpić do końca 2022 roku.) I to właśnie dlatego w swoim oświadczeniu Akademia odnosi się do przykładu Niemiec.
Czytaj również: Antyatomowa fobia. Ślad węglowy jednej MWh w Niemczech jest ponad 2 razy wyższy niż w Wielkiej Brytanii i dużo wyższy niż we Francji
Mimo dynamicznego rozwoju OZE w Niemczech i spadku zużycia węgla w energetyce, węgiel brunatny ma być w tym kraju spalany do roku 2038, a niedawno oddano tam do użytku nową elektrownię na węgiel kamienny.
Czytaj również: Niemcy dają sobie 18 lat na odejście od węgla. “To historyczny błąd”
Atom przegrywa z gazem ziemnym
Wymowna jest też treść oświadczenia operatora francuskiej sieci elektroenergetycznej (RTE), który kilka miesięcy temu stwierdził, że nie spodziewa się, by zamknięcie obu bloków elektrowni Fessenheim wpłynęło w tym roku na bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej we Francji. I to pomimo opóźnień w uruchomieniu elektrowni jądrowej Flamanville. Skąd ten optymizm?
„Zamknięcie [EJ Fessenheim] będzie zrównoważone uruchomieniem bloku gazowo-parowego w elektrowni Landivisiau, rozwojem energii odnawialnej i uruchomieniem dwóch połączeń transgranicznych z Wielką Brytanią i Włochami”.
Jeśli jednak praktycznie zeroemisyjny atom jest zastępowany – choćby tylko częściowo – gazem ziemnym, to trudno oczekiwać, że nie wpłynie to na wzrost emisji gazów cieplarnianych.
W lutym, po zamknięciu pierwszego bloku EJ Fessenheim, Valérie Faudon z Francuskiego Towarzystwa Energii Jądrowej (SFEN) stwierdziła:
„Istnieją poważne wątpliwości jeśli chodzi o zasadność zamknięcia niskoemisyjnego źródła energii w obliczu zagrożenia klimatycznego. Wydaje się, że w Europie – wciąż bardzo zależnej od elektrowni opalanych węglem i gazem decyzja [o zamknięciu EJ Fessenheim], która doprowadzi do wzrostu emisji CO2, opiera się na zdecydowanie przestarzałej wizji ochrony środowiska”.
Dyrektor zauważyła też, że EJ Fessenheim emitowała 6g CO2/kWh, podczas gdy po drugiej stronie Renu niemiecki system elektroenergetyczny emituje ponad 400g CO2/kWh. Oraz że prąd z elektrowni Fessenheim nie zostanie zastąpiony energią elektryczną ze źródeł odnawialnych, ale raczej pochodzącą z francuskich lub zagranicznych elektrowni opalanych gazem.
(Aktualne dane na temat chwilowego śladu węglowego energetyki w różnych krajach dobrze pokazuje mapa na stonie electricitymap.org)
Niedawno SFEN wezwało też rząd francuski do monitorowania w najbliższych latach tego, jakie konsekwencje klimatyczne, społeczne i ekonomiczne przyniesie zamknięcie EJ Fessenheim.
Komentarz autora
Zacznijmy od ciekawostki: w ubiegłym roku jedna jedyna EJ Fessenheim wyprodukowała tyle energii elektrycznej, co wszystkie francuskie panele fotowoltaiczne razem wzięte.
Nie znaczy to oczywiście, że nie należy inwestować w fotowoltaikę. Jak najbardziej należy w nią inwestować i dynamicznie rozwijać. Tak jak i zresztą w przypadku energetyki wiatrowej. Nie należy przy tym jednak przedwcześnie zamykać elektrowni jądrowych, jeśli jakiś kraj ma szczęście już je posiadać.
Nie wszyscy by się jednak z tym ostatnim stwierdzeniem zgodzili. Energetyka jądrowa nie od dziś budzi przecież bardzo negatywne emocje. Wiele organizacji ekologicznych i „zielonych” polityków stoi na stanowisku, że od atomu trzeba odejść, najlepiej jak najszybciej.
Argumenty padają przy tym różne. Tradycyjnie podnoszone jest przede wszystkim zagrożenie awarią – taką, jaka miała miejsce w Czarnobylu lub Fukushimie. Poza tym podnoszony jest też problem ze składowaniem odpadów promieniotwórczych – wypalonego paliwa jądrowego.
Tyle że w przypadku współczesnych reaktorów „powtórka z Czarnobyla” nie jest możliwa. Problem odpadów promieniotwórczych też nie znalazłby się raczej w pierwszej dziesiątce, a nawet pierwszej setce najpilniejszych i najpoważniejszych problemów ludzkości. Może dlatego coraz częściej przeciwko energetyce jądrowej wytaczane są argumenty ekonomiczne: atom się nie opłaca. No cóż, według kryteriów ekonomicznych ratowanie planety przed zagładą klimatyczną też się nie opłaca.
Wróćmy jednak do elektrowni jądrowej Fessenheim. Nacisk społeczny na jej zamknięcie istniał jeszcze od lat 70. W tym czasie protesty przeciwko energetyce jądrowej można było zresztą zrozumieć – awaria elektrowni jądrowej wydawała się daleko większym zagrożeniem niż zmiana klimatu, która nie była wtedy wyraźnie zauważalna i mało kto o niej wiedział.
Opór wobec EJ Fessenheim trwał jednak dalej, także w XXI wieku. W 2008 aktywiści z trzech krajów: Francji, Niemiec i Szwajcarii apelowali do Trybunału Administracyjnego w Strasbourgu o zamknięcie siłowni. Na szczęście bezskutecznie.
Protesty przeciwko energetyce jądrowej, a w szczególności właśnie wobec EJ Fessenheim bardzo nasiliły się po awarii japońskiej elektrowni Fukushima Daiichi w marcu 2011.
Czytaj również: Dziewiąta rocznica awarii w Fukushimie. Strach przed atomem jest większy niż strach przed zmianami klimatu
Niepokój budził fakt, że EJ Fessenheim leży na terenie sejsmicznym. Przypominano, że blisko Fessenheim – w okolicach Bazylei – doszło w średniowieczu to silnego trzęsienia ziemi. Przeciwko dalszemu funkcjonowaniu siłowni w Fessenheim w jej pobliżu odbyła się kilkutysięczna demonstracja, zebrano też ponad 60 tysięcy głosów pod internetową petycją w tej sprawie.
Zamknięcia elektrowni domagały się również władze kilku szwajcarskich kantonów, a także europosłowie Zielonych – w większości państw europejskich tradycyjnie bardzo przeciwni energetyce jądrowej.
Jak duże było zagrożenie dla EJ Fessenheim związane z ewentualnym trzęsieniem ziemi w Alzacji? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Można jednak podejrzewać, że ryzyko poważnej awarii było minimalne, pomijalne. I raczej na pewno nie na tyle duże, by w dobie katastrofy klimatycznej dało się nim usprawiedliwić wyłączenie niskomisyjnego źródła energii.
Warto przypomnieć, że japońska elektrownia jądrowa Onagawa bez większych problemów przetrwała bardzo silne trzęsienie ziemi i spowodowane przez nie tsunami z 11 marca 2011, choć ze wszystkich japońskich elektrowni znajdowała się najbliżej epicentrum.
Z kolei awaria w elektrowni Fukushima Daiichi była spowodowana przez uderzenie tsunami, a nie przez samo trzęsienie ziemi.
Podobnie, jak Tomasz Borejza nie rozumiem więc, jak osoby, którym leży na sercu los naszej planety i nas samych, mogą w roku 2019 lub 2020 domagać się zamykania elektrowni jądrowych. Albo cieszyć się z tego, że takie elektrownie są zamykane (przykładów podobnej radości niestety nie brakuje). Naprawdę chciałbym to zrozumieć, ale nie potrafię.
Zdjęcie: Leonid Andronov/ Shutterstock