Dodatek węglowy, dodatki energetyczne i gwarantowane ceny prądu. To odpowiedź rządu na kryzys energetyczny i zbliżającą się zimę. Odpowiedź bardzo kosztowna. Z poniższych wyliczeń wynika, że suma wsparcia może przekroczyć 50 mld zł. Wydatki ma amortyzować najnowsza propozycja: „podatek Sasina”. Problem w tym, że eksperci w jednym są zgodni. Działania są chaotyczne i nie składają się w spójny plan.
Ponad 16 miliardów złotych tylko na dodatek węglowy. To suma środków ze wszystkich województw, według danych, do których dotarła redakcja SmogLabu. O dodatek wnioskują wszystkie polskie gminy. Rząd przewidział na ten cel „tylko” 11,5 mld zł. To oznacza, że budżet przekroczono o ponad 40 proc., a przecież wnioski wciąż można składać – aż do listopada. Co teraz? Nie wiadomo. Gminy dostały już pierwsze transze środków, a wypłaty ruszyły. O wszystkich błędach rządowej propozycji pisaliśmy zarówno przed, jak i po jej wprowadzeniu. W efekcie szerokiego nagłośnienia sprawy przez media i środowiska eksperckie dziurawe przepisy łatano w ekspresowym tempie.
Nowelizacja ustawy likwiduje m.in. sztuczne mnożenie gospodarstw w celu wyłudzenia dodatku. Wprowadza też datę graniczną (11 sierpnia 2022) po której nie można majstrować w Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków (CEEB). Skąd taka decyzja? Już po samych zapowiedziach dodatku Polacy zaczęli masowo korygować swoje deklaracje. Okazało się, że jednak mają w swoich piwnicach kotły węglowe. A czasem, że węglem chcą palić w… kominku.
Nieefektywne wsparcie
Zasypane dodatkowymi obowiązkami urzędy powinny teraz weryfikować już złożone wnioski o dodatki, na podstawie nowelizacji. Powinny też porównywać dokumenty z wcześniej udzielonym wsparciem (czy nie nastąpiło sztuczne rozmnożenie gospodarstw), sprawdzać deklaracje w CEEB (czy nie było korekt po 11 sierpnia), a do tego wszystkiego mieć na uwadze datę złożenia wniosku. To z powodu zasady „kto pierwszy ten lepszy”, której rząd nie zmienił. Nie dodano też kryterium dochodowego, ani celowości wydatkowanych pieniędzy (można je przeznaczyć na cokolwiek). Część pieniędzy została już wypłacona, a uwzględnienie wszystkich zmiennych w 37 milionowym kraju i zsynchronizowanie ze sobą niemal 2,5 tys. gmin brzmi karkołomnie. A oprócz dodatku węglowego dorzucono urzędom drugie tyle pracy przy pozostałych dodatkach (również po nowelizacji).
Według rządowych wyliczeń te jednorazowe wydatki pokryją 40 proc. wzrostu kosztów ogrzewania. Na pellet i biomasę można otrzymać 3 tys. złotych. Jeżeli ogrzewamy się drewnem kawałkowym rząd wypłaci nam 1 tys. zł. Dwa razy więcej – 2 tys. zł. można otrzymać jeżeli korzystamy z oleju opałowego, a odbiorcy grzejący się gazem LPG – 500 zł. Przy okazji wsparciem objęto tzw. podmioty wrażliwe. To m.in szpitale, przychodnie czy noclegownie.
- Jak ubiegać się o dodatek na inne źródła ciepła? Do 30 listopada złóż odpowiednie dokumenty w urzędzie gminy. Szczegóły na ministerialnej stronie.
– Gminy są pogubione. Mają weryfikację nie jednego, a dwóch programów. Do tego cześć decyzji została wydana, część zostanie uznanych za nieważną. Tylko współczuć pracownikom gmin, na których zrzucono ogromną pracę – mówi nam Piotr Siergiej z Polskiego Alarmu Smogowego, który od początku wskazywał na luki w rządowych propozycjach.
„Rodzi się spekulacja”
Kolejne formy wsparcia to odpowiedź na społeczne niepokoje. Zapowiedź dodatku węglowego natychmiast wywołała oburzenie społeczeństwa, które akurat węglem się nie grzeje. Co z pozostałymi źródłami ciepła? – pytali obywatele. Problemy z dostępnością dotyczą nie tylko węgla, ale też pelletu. Niepewna sytuacja dotyczyła też gazu, a rosnące ceny prądu wciąż rujnują budżety domowe tych, którzy zamiast kopciuchami – grzeją się energią elektryczną. Opisywaliśmy przykład pani Barbary z Krakowa, która zużywa rocznie 9000 kWh.
– Nie ma zagrożenia, jeśli chodzi o gaz, prąd, pelet, węgiel, drewno, olej, LPG i wszystkie źródła ogrzewania – uspokajała we wrześniu minister Anna Moskwa na antenie Radia Zet. Oczekujący od 3 w nocy pod jedną z małopolskich kopalń nie podzielają tego optymizmu. Stoją od świtu do zmierzchu z nadzieją, że nie odejdą z pustymi rękami — kilkadziesiąt osób z różnych stron Polski – relacjonuje red. Monika Waluś z Onetu.
Chaotyczność działań krytycznie ocenia Jan Zygmuntowski, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii – Pierwszy etap przygotowań został przespany. W każdym wymiarze. Już od lutego można było przygotować kolejne kroki, budować strategiczne rezerwy, nie tylko gazu. Chodzi też o węgiel, czy nawozy dla rolnictwa. Początkowe wsparcie finansowe też było przespane. W myśl zasady „rzucimy kasę na rynek, musicie sobie teraz poradzić”. Od tego nie zwiększyła się dostępność węgla, albo przepustowość jego dostaw. W takich momentach rodzi się spekulacja, trzeba się przyglądać aktorom rynkowym i ścigać takich, którzy próbują to wykorzystać – mówi w rozmowie ze SmogLabem.
Andrzej Guła: „Nie dopuścić do grabieżczej marży”
– Cały ten system jest pisany na kolanie. Nie trzyma się ładu i składu. Widać to było od samego początku, w momencie, kiedy rząd postanowił przygotować dodatek węglowy. Wtedy wyszliśmy ze swoja propozycją dużo tańszego i bardziej sprawiedliwego dodatku (z kryteriami dochodowymi – red.), który by nie obciążał w tak gigantycznie budżetu państwa. Zadaliśmy proste pytanie – dlaczego subsydiujecie tylko tych którzy korzystają z węgla? – przypomina Andrzej Guła z PAS.
- W lipcu 2022 Polski Alarm Smogowy proponował m.in.: 1 tys. dla mieszkańców bloków zamiast 3 tys. na węgiel dla najbogatszych. Pomysł na zmiany
W wyniku tej presji szybko napisano ustawę, która ma chronić konsumentów energii elektrycznej. – Ta ustawa też zawiera potężne luki, o których mówiliśmy. To na przykład początkowe pominięcie tych, którzy grzeją się energią elektryczną. Teraz mówi się, że jednorazowo dostaną dopłatę 1000 zł lub 1500 zł jeśli zużywa się powyżej 5 tys. kWh – wyjaśnia działacz.
Tymczasem koszty energii wytworzenia są kilkukrotnie niższe niż ceny po których państwowe spółki sprzedają do klientów tą energię elektryczną. – Zamiast nie dopuścić do grabieżczej marży z którą mamy do czynienia, to rząd pisze kolejną ustawę o opodatkowaniu nadmiarowych zysków. Ja zadaje pytanie – czy nie lepiej nie byłoby nie dopuszczać do takiej sytuacji? Do powstawania gigantycznych nadmiarowych zysków? Część zysków chce przejąć budżet państwa, przy okazji opodatkowując inne podmioty. Może się okazać tak, że wielu drobnych przedsiębiorców zacznie bankrutować, bo nie będzie ich stać na opłacenie energii elektrycznej. Te sygnały już w tej chwili widać. To może być katastrofalne dla gospodarki – podkreśla Andrzej Guła.
Zygmuntowski: „Brakuje poważnych inwestycji w termomodernizację i spółdzielnie energetyczne”
Podatek o którym mówi Guła został nazwany „podatkiem Sasina”. Ma dotyczyć dużych firm. Więcej w nim niewiadomych niż pewnych założeń. Posłanka KO, Izabela Leszczyna w niedzielnym programie „Kawa na ławę”, odnosząc się do wpisów ministra Sasina, skrytykowała formę prezentowania nowych pomysłów. Według parlamentarzystki jeden „twitt” spowodował odpływ środków z polskiej giełdy (GPW) w wysokości 70 mld złotych.
Z przecieków medialnych wiadomo, że chodzi o daninę wysokości 50 proc. „nadmiarowych” zysków. Te obliczane mają być przez porównanie uśrednionej marży zysku za 2022 r. z uśrednioną marżą zysków za lata 2018, 2019 i 2021. Najwięcej zamieszania wywołały obawy, że podatek nie obejmie jedynie państwowych spółek energetycznych, ale także wszystkie prywatne firmy zatrudniające pow. 250 pracowników.
– Spółki energetyczne w całej Europie mają niezasłużone zyski. Bardzo dobrze, że je opodatkujemy. Wiemy od dawna, że rynek energii z zasadą „merit order” nie działa dobrze – przekonuje Zygmuntowski – Mamy w Polsce Urząd Regulacji Energetyki, który ustala ceny. Na szczęście taryfy dla odbiorców indywidualnych są regulowane, nie było tu wolnego rynku. Dzięki temu gospodarstwa domowe jeszcze sobie jakoś radzą. Oprócz tego są jednak samorządy i przedsiębiorcy – oni nie mają taryf gwarantowanych. Korzystają z cen giełdy towarowej, które wyznaczają najdroższe źródła gazowe. I to nie jest wina Unii Europejskiej – sami się na to zgodziliśmy i przez długi czas byliśmy zadowoleni z wolnorynkowego podejścia do energetyki w Europie. Dziś widzimy jej skutki. Zawsze skończy się to drożyzną i brakami – wskazuje nasz rozmówca.
Jego zdaniem w ostatnim zwrocie rządowych działań widać, że część postulatów m.in. Polskiej Sieci Ekonomii jest przyjmowana ze zrozumieniem. – Mowa o cenach gwarantowanych czy sprawdzaniu zysków firm, które w niezasłużony sposób zarobiły na tym szoku. Do tego dochodzi wpływ z poziomu Brukseli. Wszędzie, gdzie są racjonalne państwa, pojawiają się rozwiązania kontroli nad korporacjami energetycznymi. Pytanie, jak to będzie wyglądało w szczegółach. Niestety brakuje poważnych inwestycji w termomodernizację i spółdzielnie energetyczne. Nie jestem też przekonany, czy podatek od nadzwyczajnych zysków dla wszystkich firm powyżej 250 pracowników ma sens. Musielibyśmy mieć więcej danych – zaznacza ekonomista.
Zniesienie obliga giełdowego obniży ceny? Zdania podzielone
Podobnie sprawę regulacji widzą działacze PAS. Według nich cena energii opierałaby się o koszty jej wytworzenia oraz uzasadnioną marżę zysku. Powinien to definiować regulator. – W Polsce cena energii oparta jest o spekulacyjne wyceny giełdowe, stąd bierze się ta cena prądu i te gigantyczne, niespotykane zyski państwowych spółek energetycznych – mówi nasz rozmówca z PAS. – Apelujemy do rządu – nie dopuszczajcie do tej sytuacji. Uregulujcie sprzedaż energii elektrycznej. Wtedy cena byłaby niższa dla końcowego odbiorcy – zarówno indywidualnego, dla przedsiębiorców i dla samorządów, które już planują wyłączać na przykład tramwaje. Teraz rząd się zastanawia nad punktową interwencją, która znów problemu nie rozwiąże. Dużo grup zostanie na lodzie – przekonuje Guła.
Częściowo odpowiedzią na te postulaty ma być zniesienie obliga giełdowego, które przegłosowano w Sejmie w ubiegły czwartek. Chodzi o obowiązujący dotychczas nakaz sprzedaży energii elektrycznej przez giełdę energii. Według założeń projektu ma się to przyczynić do zwiększenia swobody w sposobach sprzedaży prądu i do zbicia jego ceny. Z giełdy można nadal korzystać, ale dobrowolnie. Pozostali mogą zawierać umowy bezpośrednio z odbiorcami. Jakie będzie miało to przełożenie na ceny prądu? Jeszcze nie wiadomo. Zarówno były, jak i obecny prezes URE mocno skrytykowali zniesienie giełdowego obliga.
Nowe uwarunkowania wejdą w życie po 30 dniach od zamieszczenia ich w Dzienniku Ustaw.
„Mozolnie, powoli, w myśl ideologii taniego państwa”
Spółki energetyczne będą robiły wiele, aby wyższych stawek nie płacić. Jedną z furtek awaryjnych może być ponoszenie tzw. wydatków kwalifikowanych, które można od podatku odliczyć. Chodzi na przykład o inwestycje w zielone technologie. Na taką „furtkę” zwraca uwagę Bartłomiej Sawicki z Rzeczpospolitej. Jednak według Jana Zygmuntowskiego niekoniecznie jest to zły objaw. Nasz rozmówca przypomina, że historycznie bardzo duże stawki podatkowe nakładane na najbogatszych płatników nie zawsze służyły do pozyskania finansów, ale do zmiany ich zachowania.
Wiemy, że będą próbowali uniknąć płacenia, ale dajemy pewnie wyjście ewakuacyjne. Jeśli tym wyjściem będzie modernizacja sieci przesyłowych czy inwestycje w OZE to bardzo dobrze. Inwestujcie te pieniądze na przykład w wielkoskalowe farmy OZE, to jest wyjście. Jeśli nie, to będziecie musieli płacić.
Jan Zygmuntowski o „podatku Sasina”
– Państwo rządzone przez PiS to państwo „ad hoc”. Pojawia się, gdy jest nagły kryzys. Bardzo szybkim działaniem, najczęściej takie walnięcie obuchem w stylu 11,5 mld dodatku węglowego z nadzieją, że coś na rynku się wydarzy. A w czasach spokojnych wszystko jest robione mozolnie, powoli, w myśl ideologii „taniego państwa”. Nie stworzyliśmy strategicznego, zielonego przemysłu w Polsce, chociaż była na to masa czasu. Teraz wszystko importujemy. W zeszłym roku sprzedaż pomp ciepła skoczyła prawie o 100 proc. Czy coś z tego jest krajowe? Niewielki ułamek to krajowa produkcja – podkreśla Zygmuntowski, który dodaje: – Mamy wojnę ekonomiczną i energetyczną z Rosją. Musimy działać w skali planowania gospodarczego, jak w warunkach wojennych.
Gwarantowana cena prądu – znamy szczegóły
O ile podatek od nadmiarowych zysków jest obarczony wieloma niewiadomymi, o tyle wiemy już wszystko o gwarantowanej cenie prądu. W 2023 r. obowiązywać mają identyczne ceny prądu dla gospodarstw domowych, jak w roku 2022. Jest jednak limit zużycia, po którego przekroczeniu zapłacimy rynkowe stawki. Ten limit wynosi 2 tys. kWh na gospodarstwo domowe, 2,6 tys. kWh dla rodzin z osobami z niepełnosprawnościami, a także 3 tys. kWh dla rodzin z Kartą Dużej Rodziny i rolników.
Sejmowa większość zgodziła się także na zachęty do oszczędzania energii. Jeżeli zmniejszymy zużycie o 10 proc. względem roku ubiegłego otrzymamy upust w wielkości 10 proc. kwoty z rachunku. Oprócz tego, w ramach łatania luk, przygotowano dodatek elektryczny. 1000 zł jednorazowo otrzymają osoby, które wykorzystują do ogrzewania gospodarstwa energię elektryczną. Jeżeli zużywają jej więcej niż 5 tys. kWh rocznie – otrzymają o 500 złotych więcej.
Ile to wszystko będzie kosztować?
- Dodatek węglowy – 11,5 mld zł
- Dodatek na pozostałe źródła ciepła i wsparcia dla ciepłownictwa – 10 mld zł
- Dodatek elektryczny – 1 mld zł
- Gwarantowana cena prądu – 23 mld zł
- Dodatek osłonowy – 4,7 mld zł
Łączna kwota wydatków, jakie poniesie budżet Skarbu Państwa wynosi 50,2 mld złotych. Dla porównania łączny budżet krajowy w 2022 r. wyniósł ok. 492 mld złotych. To oznacza, że dodatki związane z łagodzeniem skutków kryzysu energetycznego wynoszą ok. 10 proc. rocznego budżetu Polski. Kwota będzie jeszcze większa, jeśli do wydatków dodamy rządowe gwarancje do pożyczki w wysokości 8 mld złotych dla Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Taki zapis również znalazł się w najnowszych przepisach, choć nie jest jednoznaczny z wydaniem całej kwoty.
–
Zdjęcie tytułowe: Michał Warda/gov.pl