Rekordowo długie obrady, końskie łajno przed wejściem do hali obrad i rugające polityków przedstawicielki Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Taki był finisz najważniejszego dyplomatycznego wydarzenia roku związanego z klimatem. Rezultat ONZ-owskiego szczytu COP25 w Madrycie według wielu komentatorów zakończył się blamażem.
Szczyty COP (Conference of parties) odbywają się od 25 lat. Co roku liderzy państw należących do Narodów Zjednoczonych spotykają się, by porozmawiać o sposobach na powstrzymanie kryzysu klimatycznego. W szczycie biorą udział również organizacje pozarządowe, jednak to politycy biorą udział w negocjacjach dotyczących ostatecznej decyzji szczytu. W tej mają znajdować się konkrety, wyznaczające kierunek światowych działań w sprawie klimatu.
Negocjacje bywają żmudne i wymagające, o czym przekonaliśmy się w zeszłym roku w Katowicach, gdzie odbyła się poprzednia konferencja. Najważniejszym jej punktem była wtedy dyskusja na temat artykułu szóstego Porozumienia Paryskiego. Państwa ONZ muszą skonkretyzować ten punkt dokumentu podpisanego w 2015 roku, by móc wprowadzić jego zapisy w życie. W Polsce nie udało się dojść do porozumienia. Oczekiwanego skutku nie przyniosły również przeciągające się o ponad 40 godzin obrady w Madrycie.
Artykuł szósty dotyczy światowego rynku handlu emisjami. Jak ma on działać? Każde państwo ma zobowiązać się do osiągnięcia konkretnego celu redukcji emisji. Jeśli jej poziom zejdzie poniżej ustalonego limitu, kraj A może odsprzedać prawo do wyemitowania zaoszczędzonej przez siebie ilości gazów cieplarnianych krajowi B. Sporna jest kwestia tak zwanego „podwójnego naliczania”. Po takiej transakcji emisje państwa A powinny przynajmniej na papierze pójść w górę. W przeciwnym przypadku można to porównać do sytuacji, w której nadal jeździmy autem, które sprzedaliśmy. Niestety niektórzy delegaci wciąż dopuszczają taką sytuację. To nie koniec spornych kwestii. Artykuł szósty ma opierać się w założeniu jedynie na nowych inwestycjach. Istniejące już lasy pochłaniające CO2 czy elektrownie wiatrowe, na które rozpisano przetarg jeszcze przed osiagnięciem porozumienia nie byłyby brane pod uwagę przy zliczaniu bilansu emisyjnego. I tu było daleko od porozumienia.
– Rekordowo długi czas negocjacji nie przełożył się na lepsze wyniki szczytu COP25. Nie udało się zrealizować większości tegorocznych celów. Jest to bardzo niefortunne biorąc pod uwagę zarówno ogromny wysiłek w jego organizacji, jak i rosnące zniecierpliwienie społeczeństwa, które domaga się działań mogących sprostać kryzysowi klimatycznemu. – podkreślała Lidia Wojtal, ekspertka z 13-letnim doświadczeniem w unijnych i globalnych negocjacjach klimatyczno- energetycznych.
Po raz kolejny rozczarowane mogły się poczuć kraje najbardziej obawiające się skutków kryzysu klimatycznego. Chodzi o narody, których istnienie jest zagrożone przez rosnące poziomy oceanów – chociażby wyspiarskie Tuwalu, którego delegat porównał negowanie zmian klimatu do „zbrodni przeciwko ludzkości”. Niestety przy stole negocjacyjnym byli również liderzy potężnych gospodarek opartych na eksploatacji zasobów naturalnych. Negocjacje według części krajów miały spowalniać i utrudniać między innymi Australia, Brazylia, Chiny i Stany Zjednoczone. Niektóre delegacje małych krajów ze zrezygnowaniem opuszczały halę Międzynarodowych Targów w Madrycie, gdzie wciąż trwały negocjacje. Przed wejściem do budynku aktywiści Extinction Rebellion w ramach protestu rozrzucili końskie odchody.
– Nie ma już czasu na chowanie głowy w piasek i skupianie się na własnych interesach. Ludzkość potrzebuje teraz odważnych przywódców, rozumiejących skale wyzwań, jakie przed nami stoją. Konieczne są głębokie systemowe zmiany. Rządy muszą przemyśleć i zmienić swoje podejście do ochrony klimatu. My, obywatele, też mamy ważną rolę do odegrania, bo musimy naszych decydentów do tej zmiany przekonać. – komentował ustalenia szczytu profesor Zbigniew Karaczun z SGGW, ekspert Koalicji Klimatycznej.
Niestety, na razie najwięksi emitenci są głusi na głos społeczeństwa. Do poparcia bardziej ambitnej polityki klimatycznej nie skłoniły ich nawet setki tysiące ludzi, którzy podczas konferencji przeszli przez Madryt w ramach protestu „Fridays for Future”. Pod koniec szczytu organizacjom społecznym pozostało więc tylko z rozżaleniem punktować polityków za ich krótkowzroczność.
– Czy chcecie być zapamiętani jako ci, którzy zdradzili młode pokolenie i społeczności walczące o przetrwanie? Nasze życie i życie naszych dzieci jest w waszych rękach, a wy nas zawodzicie. – mówiła do delegatów podczas zamykającej szczyt sesji plenarnej Zuzanna Borkowska, działaczka Młodzieżowego Strajku Klimatycznego z Bielska – Białej. Wcześniej o politykach niepochlebnie wypowiadała się Greta Thunberg, która w czasie ogłaszania decyzji szczytu znajdowała się w pociągu do swojej rodzinnej Szwecji.
To o ich przyszłości decydowali politycy, którzy po raz kolejny postawili na bezczynność, zbliżając świat do katastrofy. Kolejną szansę na poprawę liderzy mają w 2020 roku, gdy na COP26 zjadą do Glasgow. Tam, przynajmniej w zamierzeniu, sygnatariusze Porozumienia Paryskiego mają przedstawić nowe, ambitniejsze cele redukcji emisji gazów cieplarnianych. Wiele zależeć będzie od tego, kto będzie reprezentował najważniejsze kraje w Szkocji. Możliwe, że w przyszłym roku czeka nas zmiana na stanowisku prezydenta USA. Zajmujący je obecnie Donald Trump rozpoczął proces wychodzenia z grona państw podpisanych pod deklaracją z 2015 roku. Stany mają je opuścić w listopadzie 2020, czyli miesiąc po wyborach prezydenckich. Zmiany w Gabinecie Owalnym mogą więc sprawić, że rząd USA zmieni na ten temat zdanie.