Miasto jest fajne, ale do czasu. Na południu Polski ten czas zaczyna się wraz z rozpoczęciem sezonu grzewczego. Jednak nawet wiosną i latem warto jak najczęściej wybywać poza cywilizację, a konkretnie: do lasu. Spacer w otoczeniu drzew (i niższych warstw roślinności) nie tylko uspokaja, ale również działa prozdrowotnie.
Japończycy mają na to specjalną nazwę: shinrin-yoku, czyli kąpiel leśna. Nie chodzi jednak o taplanie się w strumykach i sadzawkach, ale najzwyklejszą przechadzkę wśród gęstej zieleni. Przechadzka, mimo że najzwyklejsza, może dawać niezwykłe efekty. Dane naukowe wskazują, że bliski kontakt z naturą ma działanie ochronne dla układów: nerwowego, hormonalnego, odpornościowego i krążenia. Może też zmniejszać ryzyko rozwoju nowotworów.
Japonia przeciera leśne szlaki
W badaniach na ten temat przoduje właśnie Japonia. W latach 2002–2012 Kraj Kwitnącej Wiśni przeznaczył na nie 4 miliony dolarów, a nazwiska japońskich naukowców przewijają się przez sporą część dostępnych publikacji poświęconych tej kwestii. Samo pojęcie leśnych kąpieli zostało zresztą ukute przez… japońskie Ministerstwo Rolnictwa, Leśnictwa i Rybołówstwa w 1982 r. Pojawiło się ono w narodowym programie z zakresu ochrony zdrowia publicznego i miało promować spędzanie czasu na łonie natury jako formę profilaktyki zdrowotnej. Japończyków nie trzeba było do tego specjalnie przekonywać. Szacunek i upodobanie do przyrody mają wpisane w kulturę. Być może zresztą jest to jeden z czynników, które przyczyniają się do ich długowieczności. Średnia długość życia w kraju samurajów wynosi prawie 84 lata.
Do leśnej „terapii” warto natomiast przekonywać mieszkańców Zachodu – najlepiej od najmłodszych lat. Według sondażu przeprowadzonego dwa lata temu w Wielkiej Brytanii współczesne dzieci spędzają dwa razy mniej czasu na świeżym powietrzu niż ich rodzice. Z kolei przeciętny Amerykanin spędza 87 proc. doby w budynkach, a 6 proc. w środkach transportu. Już zdrowy rozsądek podpowiada, że taki „rozkład zajęć” nie służy naszym organizmom. W końcu ewolucyjnie jesteśmy przystosowani do obcowania z naturą, a nie przebywania w betonowych czterech ścianach, zazwyczaj w pozycji siedzącej lub leżącej. Z budynków warto więc wychodzić, kiedy tylko nadarzy się okazja. Tylko dlaczego akurat do lasu?
Do lasu po powietrze
Powodów jest kilka. Zacznijmy od „smogowego”. W mieście na zanieczyszczenia narażeni jesteśmy przez okrągły rok. Poza sezonem grzewczym szkodzą nam emisje przemysłowe, transportowe, pył wzniecany przez samochody i autobusy czy ozon powstający wskutek działania promieniowania UV na tlenki azotu (m.in. produkt spalania benzyny). Smog dociera także do miejskich parków. Tymczasem las to rezerwuar czystego powietrza. Gęsta zieleń stanowi skuteczną zaporę dla szkodliwych pyłów. Ponadto drzewa, pobierając wodę z gruntu i oddając ją do otoczenia, zapewniają podwyższoną wilgotność powietrza w otoczeniu. To z kolei sprawia, że pyły szybciej opadają na ziemię.
W miastach jest odwrotnie. Budynki łatwo się nagrzewają, przyczyniając się do spadku wilgotności i wzrostu stężenia pyłów w powietrzu. Dodatkowo, wiele roślin ma zdolność filtrowania szkodliwych substancji lotnych, takich jak formaldehyd, benzen czy amoniak. Ich źródłem w naszym codziennym życiu są substancje i przedmioty znajdujące się w biurach i mieszkaniach: farby, lakiery, wykładziny, sprzęty RTV i AGD. Las zapewnia więc warunki odpowiadające podstawowej zasadzie etycznej medycyny: primum non nocere, czyli po pierwsze, nie szkodzić.
To jednak głównie profilaktyka: zmniejszanie narażenia na czynniki szkodliwe. Jest ona bardzo ważna, bo pomaga organizmowi odzyskać sprawność i zapewnia lepsze warunki regeneracji. Ale leśne wędrówki mają również działanie terapeutyczne. Podejrzewali to już niemieccy lekarze, Peter Detweiler i Hermann Brehmer, którzy w drugiej połowie XIX w. zaczęli zakładać sanatoria dla gruźlików pośrodku sosnowych borów. Efekty były zaskakujące: objawy choroby słabły, gdy rosła wilgotność leśnego powietrza. To o tyle dziwne, że tradycyjnie gruźlików leczono w rejonach o suchym powietrzu. Już wtedy medycy zaczęli podejrzewać, że drzewa mogą wydzielać substancje lotne o leczniczym działaniu – co potwierdziły późniejsze odkrycia.
Mniej stresu, więcej życzliwości
Mniej więcej sto lat później, zainspirowany ideą shinrin-yoku, dr Yoshifumi Miyazaki z Uniwersytetu w Chiba przeprowadził niewielkie badanie dotyczące wpływu leśnych spacerów na zdrowie. Jedno z ustaleń było banalne: 40 minut aktywności ruchowej wśród zieleni przekładało się na poprawę ogólnego samopoczucia i wzrost poziomu energii. Jednak Miyazaki porównał również wskaźniki stężenia kortyzolu u osób zażywających leśnych spacerów i tych, które przechadzały się „tylko” po parku. Okazało się, że u tych pierwszych były one niższe. Dla przypomnienia: kortyzol to hormon stresu, którego podwyższony poziom powiązany jest z większym narażeniem na rozwój szeregu chorób cywilizacyjnych.
Badania z kolejnych lat potwierdziły, że leśne spacery obniżają poziom stresu, łagodzą objawy depresji, a także zmniejszają wrogie nastawienie do świata. Ponadto pobudzają witalność, nastrajają życzliwie do otoczenia i innych osób oraz poprawiają jakość snu. Te, wydawałoby się, drobne korekty w samopoczuciu mogą mieć fundamentalne znaczenie dla zdrowia. Związki między przewlekłym stresem a poważnymi schorzeniami są dobrze znane i udokumentowane w wielu pracach naukowych. Coraz więcej badań wskazuje też na wpływ prawidłowego snu na stan zdrowia. Również wrogie nastawienie do innych ludzi może sprzyjać chorobom i skracać życie, a życzliwość – wydłużać je. Tak uważa Elizabeth H. Blackburn, amerykańska biolożka molekularna i laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny, która w książce „The Telomere Effect: A Revolutionary Approach to Living Younger, Healthier, Longer” przywołuje liczne badania na poparcie tej tezy.
Leśni szkodnikobójcy
Prace naukowe na temat shinrin-yoku nie ograniczają się do wyliczenia subiektywnych opisów stanu zdrowia badanych. Wśród konkretnych efektów fizjologicznych powiązanych z leśnymi spacerami stwierdzono wspomniane już niższe stężenie kortyzolu, a także obniżone ciśnienie krwi, „uregulowany” poziom glukozy oraz niższe tętno. Jednym z bardziej specyficznych wskazań był obniżony poziom hemoglobiny w części kory przedczołowej, w której rośnie ono pod wpływem stresu i wyczerpującej pracy. Naukowcy wyciągnęli stąd wniosek, że leśne spacery mogą działać jak naturalny środek uspokajający.
Shinrin-yoku może również zwiększać odporność. Potwierdza to eksperyment z 2005 r. przeprowadzony przez dr. Qing Li z Nippon Medical School. Uczony przeanalizował próbki krwi i moczu dwunastu ochotników „wyekspediowanych” na trzydniową wędrówkę po lesie. Okazało się, że po wyprawie w organizmach badanych wzrosła liczba i aktywność komórek NK. To „naturalni zabójcy” (NK = „natural killer”) układu odpornościowego, stanowiący pierwszą linię obrony organizmu przed patogenami. Ich zwiększona aktywność powiązana jest m.in. z mniejszym ryzykiem rozwoju nowotworów. Według ustaleń Li „pobudzenie” komórek NK utrzymywało się do trzydziestu dni od zakończenia leśnej wędrówki. Stąd wniosek, że już jeden weekend w miesiącu spędzony na łonie natury może przyczynić się do wzrostu odporności na czynniki chorobotwórcze.
Prozdrowotne działanie spacerów leśnych można tłumaczyć samą aktywnością fizyczną i zmniejszonym narażeniem na szkodliwe czynniki. To jednak nie wyjaśnia sprawy w stu procentach. Dziś wiadomo już to, co niemieccy lekarze podejrzewali ponad sto lat temu. Leśne powietrze przesycone jest związkami lotnymi o działaniu antybakteryjnym, antywirusowym i przeciwgrzybiczym. Są to m.in. zawarte w żywicy terpeny i terpenoidy, takie jak limonen, alfa- i betapinen czy kamfen. Drzewa wytwarzają te związki, by uchronić się przed mikroskopijnymi szkodnikami i skuteczniej regenerować uszkodzone tkanki. To zasoby, z których również my możemy skorzystać. Jeśli tylko uda nam się „zwlec” z fotela i pokonać parę kilometrów, by zanurzyć się w zielonym gąszczu.
Foto: Skitterphoto/Pexels