Walka o dopuszczenie energii wiatrowej na lądzie wchodzi w decydującą fazę. W związku z ustawą 10H od niemal 7 lat ponad 99 proc. powierzchni kraju jest wyłączone spod inwestycji. A ceny energii osiągają rekordowe wysokości. Teraz nawet górniczy związkowcy są za wiatrakami na lądzie. We wtorek rozpoczęły się obrady Sejmu. Komisje energii, a także samorządu negatywnie zaopiniowały poprawki senackie dopuszczające wiatraki w odległości 700, a nie 500 metrów, jak chciał Senat. Teraz pora tylko na ostateczne głosowanie.
Górniczy związkowcy z dwóch związków zawodowych (Międzyzakładowy Związek Zawodowy Górników “Makoszowy” i Związek Zawodowy „Przeróbka”) i eksperci wystosowali do premiera oraz polskich parlamentarzystów apel w postaci listu otwartego. Postulują za odblokowaniem rozwoju lądowej energetyki wiatrowej.
- Posłuchaj także: Energia wiatrowa: niestabilna i niebezpieczna dla ptaków? Sprawdzamy mity [PODCAST]
Wiatraki – jakie są oczekiwania?
Ustawa 10H obowiązuje od 2016 r. Oznacza to, że wiatraki mogą być posadowione w odległości 10-krotności ich wysokości od budynków mieszkalnych oraz obszarów cennych przyrodniczo. W praktyce oznacza to odległość ok. 1,8 km. W związku z tym aż 99,7 proc. powierzchni kraju jest wyłączona z możliwości inwestycji wiatrowych. Jak pisaliśmy w styczniu na łamach SmogLabu, 8 projektów nowelizacji ustawy 10H trafiło do Sejmu. Wcześniej przez lata leżały w tzw. sejmowej zamrażarce. W lipcu przedstawiono projekt liberalizacji tej ustawy. Zakłada on, że samorządy będą mogły zadecydować, czy zgadzają się na zniesienie obowiązującej zasady 10H. Jednak minimalna odległość wiatrak-zabudowa mieszkaniowa ma wynosić 500 m. Z badań Kantaru zleconych przez Avaaz i ClientEarth przeprowadzonych w czerwcu ur. wynika, że 79 proc. Polek i Polaków popiera liberalizację tego prawa. A odblokowanie energetyki wiatrowej na lądzie jest jednym z kamieni milowych, które musi osiągnąć Polska, żeby otrzymać pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy (KPO).
Polacy są świadomi, że wiatraki to tania energia
Z kolei Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej powołuje się na nowe badania CBOŚ. Wynika z nich, że aż 83 proc. obywateli Polski, popiera rozwój lądowej energetyki wiatrowej w kraju i tworzenie nowych farm wiatrowych. Ponad połowa badanych stwierdza, że produkcja energii z wiatru jest tańsza niż z węgla. Polacy mają też świadomość zmiennych ekonomicznych. „17 proc. uważa, że koszt produkcji energii elektrycznej z wiatru i węgla jest do siebie zbliżony, a 11 proc. wskazuje na wyższe koszty po stronie OZE” – podaje PSEW.
Także PSEW donosi, że w lutym PiS poparł 500 m w ustawie wiatrakowej Senat jednogłośnie przyjął zmiany i zmniejszenie dystansu wiatraków od zabudowań z 700 do 500 m. „Za” ustawą głosowali wszyscy przedstawiciele PiS. Politycy dopuszczają też dalsze zmniejszenie odległości za zgodą mieszkańców danej gminy. Teraz poprawkami Izby Wyższej zajmie się Sejm.
Autorzy listu zauważają, że w obliczu napaści Rosji na Ukrainę transformacja energetyczna zwiększy bezpieczeństwo i niezależność energetyczną Polski. Jak piszą, transformacja jest drogą, z której nie ma już odwrotu. Przedstawiciele sektora górniczego zdają sobie sprawę z wyzwań gospodarczo-społecznych, przed którymi stoi właśnie branża. Apelują więc o wzięcie pod uwagę potrzeb społeczności regionów węglowych. Zależy im na tym, żeby pracownicy kopalń nie ponieśli szkód oraz otrzymali godną, dobrze płatną pracę w stabilnym sektorze. Po pierwsze wyrażają nadzieję na otrzymanie zatrudnienia w elektrowniach wiatrowych. Po drugie liczą, że nowe miejsca pracy zapewnią im godne warunki wraz z możliwością obrony przez samoorganizację w związkach zawodowych. A po trzecie oczekują realnych zysków dla mieszkańców.
Więcej OZE to też więcej miejsc pracy
Byli górnicy mogą znaleźć zatrudnienie w firmach zajmujących się odnawialnymi źródłami energii (OZE), w tym w branży wiatrakowej.
Fundacja Instrat analizując potencjał energetyki wiatrowej na lądzie doszła do wniosku, że przy założeniu liberalizacji do poziomu 500 m odległości wynosi on 18 GW do 2030 r., a w kolejnych latach może osiągnąć nawet 44 GW. Przy tym wariancie lądowa energetyka wiatrowa w nadchodzących 10 latach mogłaby zaoferować nawet 100 tys. miejsc pracy.
„Dlatego uważamy, że kluczowe jest dziś odblokowanie jak największego potencjału lądowej energetyki wiatrowej – bo im więcej powstanie nowych inwestycji, tym więcej miejsc pracy zostanie utworzonych” – brzmi stanowisko autorów listu.
Jak piszą, uważnie obserwują działania związane z liberalizacją zasady 10H w Polsce. – Wydawało się, że rządowa ustawa mając poparcie Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu była dobrze wypracowanym kompromisem. Jednak w trakcie prac nad ustawą w Sejmie zdecydowano się zwiększyć z 500 do 700 m minimalną odległość między turbinami wiatrowymi a zabudowaniami mieszkalnymi – tłumaczą. A Instytucje badawcze ostrzegają, że zaproponowana poprawka zmniejsza potencjał energetyki wiatrowej na lądzie nawet o 70 proc. Przekłada się to oczywiście na mniejsze korzyści z jej rozwoju. A co za tym idzie – także na ograniczenie zapotrzebowania na pracowników.
– Zmiana minimalnej odległości z 500 na 700 m znacząco ogranicza potencjał energetyki wiatrowej na lądzie w nadchodzącej dekadzie. To zmarnowana szansa na przyciągnięcie nowych inwestycji, stworzenie nowych miejsc pracy i sprawiedliwą transformację – apelują w liście otwartym.
Podkreślają, że nadzieję na realne odblokowania ustawy 10H zrodziła Izba Wyższa Parlamentu – z Senatu popłynął jasny sygnał powrotu do odległości 500 m. Teraz, jak mówią, przyszłość branży wiatrowej jest w rękach Sejmu. – Wierzymy, że kompromis 500 m zostanie zaakceptowany i przyjęty przez Parlamentarzystów, pozwalając na wykorzystanie pełnego potencjału energii z wiatru dla społeczeństwa i polskich pracowników. (…)Postulujemy, by prace nad przyjęciem branżowego układu zbiorowego pracy dla sektora energetyki wiatrowej rozpoczęły się bezpośrednio po uchwaleniu liberalizacji zasady 10H.
Energetyka wiatrowa to zyski dla gmin oraz ich mieszkańców
Autorzy listu podkreślają wagę kontekstu społecznego. Jak piszą, lokalne społeczności będą znacznie bardziej otwarte na nowe inwestycje, jeśli same na nich skorzystają. Nie tylko dzięki podatkom, odprowadzanym do gminnego budżetu, ale także bezpośrednio: np. dzięki corocznym przeznaczeniu części zysków z produkcji energii na budżet sołecki, o którego wydatkowaniu decydują bezpośrednio mieszkańcy, czy dzięki zagwarantowaniu, że określona część zysków z wyprodukowanej przez wiatraki na miejscu zaspokoi potrzeby energetyczne samych mieszkańców (np. z pomocą lokalnej spółdzielni energetycznej). Postulujemy, by prace nad szczegółowymi rozwiązaniami prawnymi wzmacniającymi pozycję mieszkańców rozpoczęły się bezpośrednio po uchwaleniu liberalizacji zasady 10H – brzmi komunikat.
Co na to wójtowie gmin, które słyną z wiatraków? Jedną z takich gmin jest Potęgowo, które odwiedziliśmy w zeszłym roku.
Podatek lokalny, który wpływa do gminy przekazuje się między innymi na budowę czy rozbudowę kanalizacji, dróg, chodników i oświetlenia ulicznego. Gmina rośnie w siłę, a dzięki temu ziemia oraz nieruchomości w jej okolicy zyskują na wartości. Wójt Potęgowa, Dawid Litwin, postuluje, żeby rząd dał radom gmin kompetencje ustalania odległości zabudowy od wiatraków. – W jednej gminie powiedzą, że powinien to być kilometr. W drugiej, że wystarczy 500-600 m. Uważam, że dobrym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie stałej odległości 500 m. Jeżeli jednak dana rada gminy zdecyduje, że ma to być 1000 m, to niech tak zostanie – dodaje Litwin.
Drastyczne zmniejszenie szansy
Latem odwiedziliśmy także Kobylnicę. Wiatraki sprawiają, że rośnie ona w siłę. PSEW powołuje się na słowa wójta:
– Energię elektryczną traktujemy jako szansę dla rozwoju lokalnych społeczeństw. To dla nas wpływy budżetowe, które pozwolą na inwestycje służące lokalnej społeczności. Decyzje o lokalizacji inwestycji powinny być podejmowane na poziomie lokalnym, a nie centralnym. Od tego są samorządy, aby decydować o przyszłości lokalnych społeczności i razem z mieszkańcami powinny mieć głos decydujący. Gminy czekały na te 500 m, dziś te możliwości jedną poprawką zostały nam drastycznie zmniejszone – mówi Leszek Kuliński, wójt gminy Kobylnica.
–
Zdjęcie tytułowe: fot. K. Urban