Sześć lat temu prawie cała Polska przez kilka dni dusiła się w wyjątkowo gęstym smogu. Najwyższe zmierzone poziomy zanieczyszczeń były porównywalne do historycznych rekordów z Chin. Po kilku miesiącach okazało się, że w styczniu 2017 roku mieliśmy o 11 tysięcy zgonów więcej niż w styczniu 2016. Najprawdopodobniej głównym winowajcą był właśnie smog.
8 stycznia 2017 w większości kraju pogoda była mroźna i bezwietrzna, a w wielu miejscach wystąpiła tzw. inwersja temperaturowa. To idealne warunki do powstawania smogu. Im niższa temperatura, tym więcej trzeba zużyć opału – rośnie więc emisja zanieczyszczeń. Brak wiatru i inwersja sprawiają zaś, że dym wypluwany przez domowe kominy czy spaliny z rur wydechowych nie są rozpraszane i kumulują się blisko powierzchni ziemi.
„Wielki Polski Smog”: Zamknięte szkoły i odwołane lekcje
W takiej sytuacji stężenia zanieczyszczeń zwykle szybko rosną, osiągając bardzo wysokie poziomy.
Sześć lat temu powietrze „zgęstniało” praktycznie w całej Polsce, choć najgorzej było tradycyjnie na południu kraju i w Łódzkiem. Bardzo wysokie stężenia pyłu zawieszonego zarejestrowano choćby w Radomsku, Częstochowie, Zabrzu, Wodzisławiu czy Rybniku.
W ostatnim z tych miast zamknięto szkoły – z powodu smogu dzieci zostały w domu. Z kolei w Knurowie dymu w powietrzu była tak dużo, że w jednej ze szkół włączył się alarm przeciwpożarowy.
Powietrze gęste od pyłu
Żeby móc porównywać „smogowe wyniki” polskich miast z miastami w Chinach (należącymi jeszcze parę lat temu do światowej „smogowej czołówki”), trzeba podać kilka liczb. To trochę tak jak w przypadku różnych konkurencji sportowych – długości skoków czy czasów przejazdów.
Naszymi „konkurencjami” będą godzinne i dobowe stężenia pyłu zawieszonego: PM10 lub PM2,5. Pył PM10 to wszystkie unoszące się w powietrzu drobinki (na przykład sadza) mniejsze niż 10 mikrometrów. Z kolei PM2,5 to drobinki mniejsze niż 2,5 mikrometra. PM2,5 jest więc częścią PM10.
Pył zawieszony – czyli trochę upraszczając: rozcieńczony dym i spaliny – to najważniejszy „składnik smogu”. Przynajmniej pod względem wpływu na nasze zdrowie i życie. W typowych zimowych warunkach w Polsce można przyjąć że przynajmniej ok. 80% masy pyłu PM10 stanowi pył PM2,5.
Rekordowe stężenia zanieczyszczeń
W Rybniku w nocy z 8 na 9 stycznia 2017 najwyższe średnie jednogodzinne stężenie pyłu PM10 osiągnęło kosmiczny poziom maksymalny. Było to 1563 μg/m3 (mikrogramów na metr sześcienny), czyli ok 1250 μg/m3 pyłu PM2,5. (Cytowane tu dane pochodzą z archiwalnych danych GIOŚ.)
- Czytaj także: Nowych chętnych przybywa, gdy zaczyna śmierdzieć. “Wystarczą chęci, z resztą pomożemy”
W następnej dobie średnie stężenia godzinne PM10 przekraczające ekstremalny poziom 1000 μg/m3 utrzymywały się w Rybniku przez kilka godzin. W kilku lokalizacjach doszły nawet do 1585 μg/m3, co daje ok. 1270 μg/m3 dla PM2,5. Średnie stężenie dobowe PM10 z dnia 9 stycznia 2017 to aż 860 μg/m3 , czyli ok. 690 μg/m3 PM2,5. Miesiąc później, 15 lutego 2017 średnie dobowe stężenie PM10 w Rybniku też zresztą było bardzo wysokie: 659 μg/m3.
Normy i zalecenia przekroczone kilkanaście – kilkadziesiąt razy
Dla porównania, normy unijne (a zatem i nasze, polskie) mówią, że średnie dobowe stężenie PM10 nie powinno przekraczać… 50 μg/m3. Najnowsze wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) są jeszcze surowsze. Maksymalne 24-godzinne stężenie PM10 nie może przekraczać 45 μg/m3, a w przypadku PM2,5 – 15 μg/m3.
(Ściślej: w obu przypadkach może przekraczać, ale maksymalnie 4 razy w roku.)
Może więc lepiej niż z wytycznymi WHO czy normami UE porównać polskie smogowe rekordy z „najlepszymi” wynikami chińskimi.
„Cudze chwalicie, swego nie znacie„
Jeśli chodzi o poziom zanieczyszczenia powietrza, Chiny długo były i wciąż są w ścisłej światowej czołówce. Choć przez ostatnie lata w kwestii walki ze smogiem sporo tam zrobiono.
Pod koniec 2013 roku w Państwie Środka miał miejsce, jak ładnie nazywają takie zdarzenia specjaliści, „epizod smogowy”. Nazwano go później „Nowoczesnym Wielkim Smogiem”. W znanym z fatalnej jakości powietrza Pekinie maksymalne zmierzone wtedy stężenie dobowe pyłu PM2,5 wynosiło 500 μg/m3. Z kolei stężenie godzinne osiągnęło nienotowany dotąd poziom 900 μg/m3.
(Źródło, które cytuję podają dane dla pyłu PM2,5, a nie dla PM10, dlatego przy podawaniu wyników polskich przeliczyłem wcześniej jeden pył na drugi.)
Wyższe stężenia zanieczyszczeń odnotowano jednak w mieście Nankin – w Wikipedii pod hasłem „2013 Eastern China smog” przeczytamy, że dobowe stężenie PM2,5 sięgnęło tam 943 μg/m3.
Chiński „Wielki Smog” z 2013 odbił się szerokim echem w światowych mediach i jest uważany za zdarzenie ekstremalne. Bardzo wysokie godzinne stężenia pyłu zawieszonego (ok. 1000 μg/m3 PM2,5) zarejestrowano też w październiku 2013 roku w chińskim Harbinie (Mandżuria).
Widać, że wartości z Chin porównywalne z tymi zmierzonymi w styczniu 2017 choćby w Rybniku. Od wielu dekad tak brudnego powietrza nie ma szans doświadczyć nigdzie w Europie Zachodniej, USA czy Kanadzie. Ba, nawet stężenia kilka razy mniejsze niż polskie i chińskie rekordy są dziś w realiach zachodnich nie do pomyślenia.
„Smogowe rekordy” nie dają pełnego obrazu sytuacji
Nie oznacza to jeszcze, że – patrząc całościowo – jakość powietrza jest u nas równie zła co w Pekinie czy Harbinie. W Chinach średnie stężenia roczne pyłu są zwykle dużo wyższe niż w Polsce.
A jeśli porównujemy ze sobą stan powietrza w dwóch różnych miejscach to powinniśmy patrzeć na cały rok, a nie tylko na rekordowe stężenia. Trochę tak, jak w przypadku klimatu, gdzie ekstrema temperaturowe są co prawda ważne, ale musimy brać pod uwagę temperatury średnie.
Niemniej jednak sześć lat temu w wielu miejscach w Polsce jakość powietrza była równie zła, co w Chinach w rekordowych trakcie „epizodów smogowych”, które doczekały się swojego hasła w Wikipedii. I miało to bardzo poważne konsekwencje.
Wysoka cena brudnego powietrza
Wiele mówi się o tym, że smog szkodzi naszemu zdrowiu, a nawet zabija. Można traktować te informacje jako „jedynie statystykę” albo coś całkiem teoretycznego. Niestety, czasem nie trzeba żadnej zaawansowanej statystyki, by zobaczyć jak silnie liczba zgonów zależy od poziomu zanieczyszczeń powietrza. Tak było choćby 70 lat temu w Londynie w trakcie „Wielkiego Smogu” z grudnia 1952 roku.
I niestety podobna sytuacja miała też miejsce sześć lat temu w Polsce. Kiedy w połowie 2017 roku GUS opublikował dane z pierwszego półrocza, na jaw wyszło coś szokującego. Okazało się, że w styczniu 2017 w całej Polsce było o 11 tys. zgonów więcej niż w styczniu 2016.
Nie wiemy, w jakim dokładnie stopniu za tak duży wzrost liczby zgonów odpowiada zanieczyszczenie powietrza, a w jakim inne czynniki, takie jak infekcje układu oddechowego. Problem nie jest prosty: wpływ infekcji układu oddechowego i wpływ brudnego powietrza nie są od siebie niezależne. Chorzy są bardziej wrażliwi na działanie zanieczyszczeń, a u osób oddychających brudnym powietrzem występuje wyższe ryzyko infekcji.
Wszystko wskazuje jednak na to, że zanieczyszczone powietrze odegrało decydująca rolę w tak dużej nadwyżce zgonów. Wciąż jednak nie można powiedzieć wiele więcej. Dlaczego?
Za mało danych
Autorzy jednego z nielicznych opracowań poświęconych skutkom smogu z 2017 roku pisali:
„Podstawowym problemem związanym z analizą jest ograniczony charakter dostępnych danych – znamy jedynie miesięczną liczbę zgonów dla całego kraju bez uwzględnienia miejsca zamieszkania zmarłych, dokładnej daty zdarzeń, przyczyn zgonów oraz podstawowych cech demograficznych osób zmarłych (płeć, wiek). Dostępność danych o liczbie zgonów jedynie na poziomie ogólnopolskim stwarza dodatkowe problemy z uwzględnieniem w analizie potencjalnych czynników, które mogły wpłynąć na zmiany poziomu umieralności.”
Dalej mamy między innymi:
„Otwarte pozostają pytania co odpowiada za nadwyżkę umieralności, czy dotyczy ona jakichś szczególnie wrażliwych podpopulacji jak na przykład osoby starsze, jakimi przyczynami zgonów była spowodowana, czy dotyczy mieszkańców całego kraju czy określonych regionów gdzie wystąpiły szczególnie niekorzystne warunki? Jakie było oddziaływanie poszczególnych czynników? Odpowiedź na te pytania, niezwykle istotne z punktu widzenia zdrowia publicznego, będzie możliwa dopiero w roku 2019, gdy dostępne będą w bazie Głównego Urzędu Statystycznego indywidualne dane o zgonach ludności Polski.”
Niestety, odpowiedzi nie znamy do dziś. Powód jest bardzo prozaiczny. Jak dowiedziałem się od jednego z autorów cytowanego opracowania, plany bardziej pogłębionej analizy skutków smogu z 2017 roku pokrzyżowała pandemia COVID-19. Epidemiolodzy musieli po prostu zająć się pilniejszymi zadaniami, odkładając wszystko inne na później.
„Smogowe przebudzenie”
„Epizod smogowy” ze stycznia 2017 miał też pozytywny skutek: uświadomił wielu ludziom jak poważnym problemem jest w Polsce zanieczyszczenie powietrza. O smogu nagle zrobiło się głośno.
Złośliwi twierdzą, że stało się tak wyłącznie z jednego powodu: porządny smog wreszcie dotarł do centrum Warszawy. Mieszkańcy stolicy przez chwilę na własnej skórze (a raczej płucach) poczuli, jak wygląda zimowa codzienność Śląska, Małopolski czy choćby podwarszawskiego Otwocka.
Nawet na bardzo czystym (jak na polskie warunki) Ursynowie – wielkim, pięknym warszawskim blokowisku położonym z dala od domowych kominów, stężenie pyłu PM10 chwilami przekraczało 200 μg/m3. Na innych warszawskich stacjach zmierzono jeszcze wyższe stężenia. Stężenia dobowe również były wysokie. Co prawda mieszkańcy Rybnika uznali by takie powietrze za całkiem czyste i z ulgą wietrzyli mieszkania, ale w Warszawie mieliśmy niemal panikę.
Co miało tę dobrą stronę, że smog stał się tematem ogólnopolskim. Bo jak wiadomo, jeśli coś dotyczy stolicy to automatycznie dotyczy całego kraju. Po prostu dlatego, że większość ogólnopolskich mediów ma swoje siedziby w Warszawie. A dopóki o smogu mówili ludzie z Krakowa, Rybnika, Skawiny, a tym bardziej z mniejszych miejscowości, temat pozostawał „problemem lokalnym” i mało kogo interesował.
Politycy wypowiadają walkę smogowi
Obudzili się nawet politycy – sam premier Morawiecki zapowiedział zdecydowaną walkę z brudnym powietrzem. Wprawdzie obecny rząd wypowiadał smogowi wojnę już kilka razy, ale nie bądźmy małostkowi.
Wkrótce potem powstał (wciąż poprawiany i uaktualniany) program „Czyste Powietrze”. Ma on na celu likwidację głównego źródła zanieczyszczeń powietrza w Polsce – przestarzałych kotłów i pieców spalających „paliwa stałe” (węgiel i drewno). Innym zadaniem tego programu jest termomodernizacja polskich domów. Wiadomo, że docieplony dom potrzebuje mniej energii cieplnej, a jeśli ta pochodzi ze spalania węgla lub drewna to będziemy też mieć odpowiednio mniejszą emisję zanieczyszczeń.
Dziś program „Czyste Powietrze” jest tym ważniejszy, że jest również odpowiedzią na kryzys energetyczny i wysokie ceny energii.
Czy polski „Wielki Smog” może się powtórzyć?
Jak sarkastycznie mawiają aktywiści antysmogowi: „jakością powietrza w Polsce od lat rządzi wyłącznie pogoda”. W większości miejsc w naszym kraju to wciąż przede wszystkim coraz cieplejsze zimy (efekt zmiany klimatu) sprawiają, że powietrze jest średnio czystsze niż, powiedzmy, dekadę temu.
- Czytaj także: Rekord temperatury w 183 miejscach. Co to oznacza?
Jeśli jednak przytrafią się takie warunki meteorologiczne, jak w drugim tygodniu stycznia 2017 to stan powietrza może być podobnie zły jak wtedy. Lub tylko nieco lepszy, bo w międzyczasie wymieniono już część pozaklasowych kotłów, pieszczotliwie zwanych „kopciuchami”.
Z drugiej strony, w kilku województwach przesunięto terminy wejścia w życie uchwał antysmogowych, a najważniejszy polski polityk publicznie udzielił ludziom błogosławieństwa na palenie w piecach czym popadnie. A to zwiększa ryzyko powtórki sytuacji sprzed sześciu lat.
–
Zdjęcie tytułowe: Warszawska Syrenka z maską smogową, 9 stycznia 2017 r., fot. mishelo0/Shuttestock