Świat po pandemii nie będzie już taki sam. Tak przynajmniej twierdzi wielu ekspertów. Zanim powróci stabilność, może upłynąć nawet kilka lat. Ale już teraz warto się zastanowić, co zrobić, by przyszłość była lepsza niż niedawna teraźniejszość. Jednym z kierunków zmian, które powinniśmy wspierać, jest większa troska o środowisko naturalne, niszczone w szaleństwie wzrostu za wszelką cenę.
Kazik Staszewski w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” zastanawiał się, „czy ten wirus to nie cud”. Olga Tokarczuk w felietonie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pytała, czy to nie „hektyczny świat przed wirusem był nienormalny” i stwierdziła, że dla niej od dłuższego czasu było „za dużo, za szybko, za głośno”. Reakcje na te wypowiedzi, jak łatwo się domyślić, były skrajne. Część z nich pomijała kontekst sformułowań oraz intencje ich autorów. Tymczasem wystarczy minimum dobrej woli, by zrozumieć sedno sprawy. Na wszelki wypadek podpowiadamy:
1) Tak, pandemia to wielki dramat, zarówno ze względu na śmierć i cierpienie ludzi, jak i straty materialne.
2) Świat sprzed pandemii pędził na złamanie karku, zapewniając niektórym z nas przejściowy komfort i tymczasowe poczucie bezpieczeństwa.
3) Z powodu pandemii nie stało się lepiej. Po prostu zwolniliśmy i zaczęliśmy myśleć. Trochę mniej kalkulacyjnie, a bardziej refleksyjnie.
To myślenie bardziej refleksyjne, a mniej kalkulacyjne to coś, czego od dawna nam brakowało. Posługując się niewyszukaną metaforą: skupialiśmy się na prędkości jazdy bez namysłu nad jej kierunkiem i celem. Aż doszło do karambolu, którego skalę zawdzięczamy m.in. globalizacji.
Czy świat po pandemii będzie lepszy? Pod wieloma względami niemal na pewno nie. Musimy liczyć się z nasileniem autorytaryzmów, inwigilacji, a nawet i tak już kolosalnego rozwarstwienia majątkowego. Być może jednak niektóre sprawy uda się zorganizować lepiej. Takie nadzieje można żywić w odniesieniu do kwestii środowiskowych. Nie tylko dlatego, że trendy proekologiczne są coraz bardziej żywe, a troska o przyrodę leży w naszym żywotnym interesie. Również dlatego, że właśnie uświadomiliśmy sobie, jak kruche podstawy ma nasza cywilizacja oraz w jak silnej pozostajemy zależności od siebie nawzajem i całego ekosystemu. To doświadczenie, które zwyczajnie zmusza do mądrzejszego postępowania.
Jaskółki zmian widać już teraz. Stan epidemii zreorganizował nasze życie i zmodyfikował wiele zachowań. Korzystnym skutkiem ubocznym porzucenia niektórych przyzwyczajeń jest mniejsze obciążenie dla środowiska. Co konkretnie się zmieniło i będzie zmieniać w niedalekiej przyszłości?
1. Oddychamy czystszym powietrzem
Przynajmniej w skali świata Dane napływające z wielu krajów jednoznacznie mówią o poprawie jakości powietrza. W szczególności zmniejszyła się emisja dwutlenku azotu, którego źródłem jest transport drogowy. Najbardziej odczuły to północne Włochy (o czym pisaliśmy TUTAJ).
Znaczącą poprawę pod tym względem odczuli również Chińczycy. Ten efekt jest jednak ograniczony. W krajach takich, jak Polska, gdzie dominuje niska emisja z domowych pieców, smog wciąż daje się we znaki – mimo spadku emisji NO2, których głównym źródłem jest transport. Choć obecnie epidemia stanowi większy problem, to jednak obie kwestie są ze sobą powiązane. Włoscy naukowcy ustalili, że smog sprzyja rozprzestrzenianiu się wirusa. Cząstki atmosferyczne działają bowiem „jak nośnik wielu chemicznych i biologicznych zanieczyszczeń, w tym wirusów”. Ponadto smog osłabia nasz układ odpornościowy, powoduje stany zapalne śluzówek dróg oddechowych i dodatkowo sprzyja zakażeniu koronawirusem. To bardzo niepokojąca zależność wobec ryzyka kolejnej fali epidemii w okresie jesienno-zimowym, czyli sezonie grzewczym. W tej sytuacji wymiana pieców potrzebna jest na gwałt. Problem w tym, że obecnie może zabraknąć na nią środków.
Czytaj także: Koronawirus może być groźniejszy dla tych, którzy oddychają zanieczyszczonym powietrzem? Odpowiadamy
2. Mniej konsumujemy
To dobrze i źle zarazem. Źle, bo to efekt paraliżu gospodarczego. Zakłady pracy zamykane są z dnia na dzień, a ludzie tracą źródła utrzymania. Długotrwały spadek konsumpcji grozi kryzysem, recesją, a nawet zapaścią ekonomiczną. Już ta zależność pokazuje, jak fatalnie zorganizowana jest współczesna gospodarka, oparta na pogoni za wzrostem i produkcją daleko przekraczającą nasze potrzeby. Jednak epidemia wymusiła na nas ograniczenie nie tylko konsumpcji, ale przede wszystkim konsumpcjonizmu. Czyli skłonności do nabywania dóbr i usług, bez których z powodzeniem moglibyśmy się obejść, często z korzyścią dla nas samych i środowiska. Z konsumpcjonizmem nie potrafiliśmy sobie poradzić w warunkach kontrolowanych. Teraz rozstajemy się z nim w warunkach kryzysu. Być może przy okazji zdamy sobie sprawę z tego, ilu rzeczy nie potrzebowaliśmy do szczęścia.
3. Praca zdalna weszła do „mainstreamu”
Dla wielu osób przykutych do firmowych biurek była marzeniem od wielu lat. Obecnie stała się rzeczywistością w niezbyt sprzyjających okolicznościach. System telepracy wdrożyły m.in. liczne korporacje, w tym tacy giganci, jak Amazon, Facebook, Google czy Microsoft. Niewykluczone, że do nowego standardu przyzwyczają się nie tylko pracownicy, ale i pracodawcy, którzy utrzymają go również po ustaniu epidemii. Byłoby to korzystne zarówno dla pracowników oraz firm (oszczędność kosztów biurowych), jak i środowiska. W zeszłym roku naukowcy z Oksfordu wykazali, że telepraca przyczynia się do zmniejszenia emisji spalin. W końcu do biura w sąsiednim pokoju nie trzeba dojeżdżać samochodem.
4. Stawia(j)my na lokalność i samowystarczalność
Skala epidemii to w dużej mierze efekt globalizacji. Międzynarodowych łańcuchów dostaw, skomplikowanych zależności gospodarczych, no i względnie tanich lotów na drugi koniec świata. Rewersem tego zjawiska jest lokalność (lub lokalny „patriotyzm”): wspieranie okolicznych producentów i usługodawców przez codzienne wybory konsumenckie. Jasne, nie jest to uniwersalny przepis na ozdrowienie gospodarcze. Produktem lokalnym może być kapusta kiszona, ale już nie ultrabook. Mimo wszystko pole do działania jest spore. Lokalności sprzyja wiele nowych trendów, a nawet nowe technologie. Przykładem farmy wertykalne, uprawy akwaponiczne, ogrodnictwo miejskie czy rozwijająca się technologia druku 3D, która pozwala na samodzielne wytwarzanie rozmaitych przedmiotów na miejscu. Popularyzacja tych rozwiązań to kwestia niedalekiej przyszłości. Zagrożenie epidemiczne i jego skutki gospodarcze mogą nas dodatkowo zmotywować do uniezależniania się od globalnych łańcuchów dostaw. A tymczasem lokalność możemy wspierać, zaopatrując się w żywność na targach, zamiast w hipermarketach i sieciówkach.
5. Wzrósł udział OZE w bilansie energetycznym
Zgodne z duchem samowystarczalności są również rozwiązania spod znaku zielonej energii. Upowszechnieniu tego typu rozwiązań może sprzyjać obawa przed konsekwencjami gospodarczymi i niestabilnością systemową. Jasne, to do pewnego stopnia marzycielska hipoteza. Instalacja OZE nie jest tania, a duże projekty wspierające zieloną energię zagrożone są cięciami budżetowymi. Analitycy z Rystad prognozują, że budowa elektrowni wiatrowych i solarnych zostanie praktycznie zamrożona w tym roku. Jednak nieco inną perspektywę na kwestie rozwoju OZE rzuca dr Fatih Birol, dyrektor wykonawczy Międzynarodowej Agencji Energetycznej. W komentarzu na stronie IEA.org sugeruje on, że obecna sytuacja na rynku energetycznym przenosi nas… o dziesięć lat w przyszłość. Argumenty? W związku z zastojem gospodarczym spowodowanym epidemią zapotrzebowanie na energię spadło przeciętnie o ok. 15 proc. Jednak warunki pogodowe zasilające instalacje OZE się nie zmieniły. Oznacza to, że udział „zielonej” energii w ogólnym bilansie energetycznym wzrósł do poziomu, jaki spodziewaliśmy się osiągnąć w długoterminowej perspektywie. Zdaniem Biorla to odpowiedni moment, by zająć się rozwojem źródeł czystej energii.
Jak zauważył kiedyś fizyk Niels Bohr, „prognozowanie jest bardzo trudne, szczególnie jeśli dotyczy przyszłości”. A dziś chyba bardziej niż dotychczas nie wiemy, jak będzie. Pozostaje nam jedynie nadzieja, że po pokonaniu pandemii i wywołanego nią kryzysu gospodarczego, obudzimy się w bardziej „zielonym”, przyjaznym ludziom i środowisku świecie.
Zdjęcie: Triff/Shutterstock