Trwają prezydenckie wybory w USA. O najważniejszy urząd w państwie walczą demokrata, były wiceprezydent Joe Biden oraz kandydat Partii Republikańskiej, urzędujący prezydent Donald Trump. Kandydaci skupili się w kampanii na pandemii i związaną z nią zapaścią gospodarczą. Nie mogli jednak uciec od tematyki kryzysu klimatycznego.
Nie mogli, bo obaj musieli odpowiedzieć na pytanie o politykę klimatyczną podczas pierwszej przedwyborczej debaty. Jak wyliczył brytyjski „Guardian”, stacje telewizyjne organizujące dyskusje kandydatów omijały ten temat od 20 lat.
„Czy wierzycie w to, co nauka mówi o zmianach klimatu i co planujecie zrobić w ciągu następnych czterech lat, by stawić im czoła?” – zapytał kandydatów moderator debaty przed wyborami w USA Chris Wallace
Donald Trump w swojej wypowiedzi wspomniał o staraniach o „krystalicznie czystą wodę i powietrze”. Powiedział, że Stany Zjednoczone mają „najniższy węgiel”. Amerykańską ekologię przeciwstawił jego zdaniem nieodpowiednim postawom Chin, Rosji i Indii. Prezydent USA przyznał, że zmiany klimatu są do pewnego stopnia spowodowane działalnością człowieka.
Czytaj także: Trump nazwał się “ekologiem”. Jednak na sesję dotyczącą kryzysu klimatycznego nie przyszedł
Joe Biden obiecał z kolei realizację planu gospodarczego wartego dwa biliony dolarów. Ma on zapewnić między innymi zieloną transformację energetyczną kraju, zmierzającą do neutralności klimatycznej w 2050 roku. Według jego planu do 2035 roku elektryczność w USA ma pochodzić z innych źródeł niż węgiel. Stany miałyby stać się liderami w produkcji pojazdów elektrycznych. Były wiceprezydent wyśmiał też Trumpa, który według mediów miał proponować bombardowanie huraganów ładunkami nuklearnymi.
Można powiedzieć, że urzędujący prezydent w czasie swojej kadencji w najlepszym przypadku ignorował zagrożenie kryzysem klimatycznym. Amerykańskie media zarzucają mu, że przez całą swoją kadencję nie pokazał, żeby miał plan jakikolwiek na politykę klimatyczną. Tymczasem w USA już widać skutki globalnego ocieplenia – chociażby ogromne pożary w Kalifornii i huragan Laura. „The New York Times” podsumował wszystkie działania prezydenta USA, które mają spowolnić walkę ze smogiem i emisjami gazów cieplarnianych. Według dziennikarzy administracja Trumpa osłabiła lub wycofała się z aż 100 ustaleń dotyczących ekologii. Wymieniają m.in. osłabienie reguły z czasów Obamy, mającej na celu zmniejszenie zanieczyszczenia powietrza w parkach narodowych, zwolnienie i wycofanie wymogu raportowania emisji metanu przez firmy naftowe i gazowe.
Joe Biden z kolei dużo obiecuje, co wzbudza nieufność części sceny politycznej. Z jej lewej strony odzywają się z kolei głosy o tym, że były wiceprezydent powinien realizować już opracowywany plan „Nowego Zielonego Ładu”, lansowany między innymi przez progresywną deputowaną do Izby reprezentantów Alexandrię Ocasio-Cortez.
Wybory w USA przesądzą o udziale w Porozumieniu Paryskim
Dokładnie na rok i jeden dzień przed wyborami prezydenckimi Donald Trump ogłosił, że USA wystąpi z Porozumienia Paryskiego, czyli ogólnoświatowego programu ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Porozumienie zostało podpisane podczas konferencji klimatycznej w stolicy Francji przez 195 krajów, a jego głównym celem jest zatrzymanie ocieplenia na poziomie 2 stopni Celsjusza w stosunku do epoki przedindustrialnej (choć naukowcy rekomendują zatrzymanie się na 1,5 stopnia).
Czytaj także: Normy jakości powietrza. Unia Europejska vs USA vs Światowa Organizacja Zdrowia
Stany Zjednoczone przestaną być stroną programu dzień po wyborach, czyli w środę 4 listopada 2020. Uzyskają status obserwatora.
Donald Trump od początku był przeciwnikiem ustaleń z Paryża, podpisanych przez USA jeszcze w trakcie kadencji Baracka Obamy. Porozumienie, zdaniem Trumpa, niesprawiedliwie obciąży amerykańskich pracowników, przedsiębiorców i podatników. W jednym ze swoich wystąpień nazwał je „kompletną katastrofą”.
Za pozostaniem w Porozumienia Paryskim opowiadały się największe amerykańskie firmy. Do inicjatywy „We are still in”, która ma być deklaracją walki ze zmianami klimatu pomimo polityki prezydenta, dołączyło już ponad 4 tys. sygnatariuszy – w tym przedstawiciele biznesu, związków wyznaniowych i uczelni.
Komentatorzy przekonują, że wystąpienie z Porozumienia ma przede wszystkim znaczenie polityczne. W mniejszym stopniu wpłynie na walkę ze zmianami klimatu, mimo że w USA jest jednym z największych emitentów i mieszka tam 4 proc. światowej populacji. Jak napisał „Guardian”: „Nawet gdyby rząd Stanów Zjednoczonych nie był aktywny w działaniach na rzecz klimatu, ekologiczne stany i miejscowości prawdopodobnie zjednoczyłyby się, aby dalej uczestniczyć w globalnych działaniach.” Co więcej, część zobowiązań zawartych w Porozumieniu wzmacnia wcześniejsze, z Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych. A z tej Stany Zjednoczone nie występują.
Joe Biden zapowiedział jednak, że jeśli wygra wybory, USA wróci do Porozumienia. Ta procedura jest znacznie szybsza niż odejście z programu i trwa miesiąc.
Pytanie, czy równie prosta będzie walka z postępującymi zmianami klimatu. W postanowieniach z Paryża Stany Zjednoczone zadeklarowały, że ograniczą emisje gazów cieplarnianych o 26-28 procent do 2030 roku w stosunku do poziomów z 2005 roku.
Jak mówią specjaliści, to i tak za mało. Świat wciąż jest na prostej drodze do tego, by ogrzać się o 3 stopnie ponad poziom sprzed rewolucji przemysłowej.
_
Autorzy: Katarzyna Kojzar i Marcel Wandas
Zdjęcie: Christos S/Shutterstock