Parę dni temu Monika, Koleżanka z grupy „Warszawa bez Smogu” wysłała mi wiadomość o krótkiej treści: „Polska się gotuje”. Nie, nie chodzi o to, że gotuje się na przykład na „twardy Brexit” lub na kolejny kryzys ekonomiczny. Albo też, nie daj Boże, na nadchodzącą wojnę.
Polska gotuje się niczym przysłowiowa żaba (*), wokół której robi się coraz cieplej i cieplej, ale nie nagle, tylko stopniowo. Tak, że żaba przez dłuższy czas nie zauważa niczego niepokojącego.
W wiadomości od Moniki była też mapa:
którą Monika wypatrzyła na profilu „Nauki o Klimacie”. W poście „Nauki o Klimacie” możemy przeczytać:
2018 „ekstremalnie ciepłym” rokiem w Polsce. Nie jest to zaskoczeniem – według danych Instytut[u] Meteorologii i Gospodarki Wodnej – IMGW PIB od początku XXI wieku mieliśmy tylko cztery lata „normalne” i jeden [rok] „bardzo chłodny”. Więcej ciekawostek znajdziecie w „Biuletynie Monitoringu Klimatu Polski” na stronie Instytutu.
Właśnie ze strony IMGW pochodzą pokazana wyżej mapa, a także tabelka:
Pomimo wahań z roku na rok widać z niej chyba dość jasno, jaki mieliśmy ogólny trend dla temperatur rocznych w latach 1951-2018.
Żeby nie musieli Państwo rozszyfrowywać tych malutkich, w dodatku rozmazanych cyferek i literek na załączonych grafikach (bardzo przepraszam, po lepszej jakości grafiki proszę sięgnąć do źródła – opracowania IMGW, do którego link znajduje się powyżej), raz jeszcze: kolor czerwony oznacza właśnie „ekstremalnie ciepły”. Tak został sklasyfikowany rok 2018-sty w całym kraju, od Bałtyku do Tatr!
Dlaczego tak się dzieje? Czy sytuacja u nas – na tle tego co ma miejsce gdzie indziej – jest jakkolwiek wyjątkowa? Nie bardzo. Zupełnym bowiem przypadkiem tak się jakoś składa, że terytorium Polski jest fragmentem powierzchni planety, której temperatury gwałtownie rosną. (Pokazana tu animacja pochodzi z artykułu w Scientific American).
A rosną dlatego, że mieszkańcy owej planety postanowili przeprowadzić jedyny w swoim rodzaju eksperyment geofizyczny – w postaci dwutlenku węgla i metanu zwrócić atmosferze węgiel, który przez miliony lat był z tej atmosfery usuwany przez różne naturalne procesy.
Wbrew temu, w co chcieliby wierzyć niektórzy nasi rodacy, i co pięknie ujmują niektóre polskie powiedzenia i cytaty z literatury („nasza chata z kraja”, „byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”, itd.), to co się dzieje na świecie, zazwyczaj dotyczy także i nas. Nawet jeśli to „coś” mało nas obchodzi, nie mamy o tym pojęcia, albo też jeśli o czymś co prawda słyszeliśmy, ale nie bardzo w to wierzymy.
A czy w Polsce politycy, dziennikarze i publicyści poświęcają problemowi zmiany klimatu tyle miejsca i uwagi, ile powinni? Chciałbym móc napisać choćby „podejrzewam, że nie”. Ale jak wiadomo „brzydko jest podejrzewać, jak się wie”. No więc nie poświęcają.
Co prawda media, zajęte zazwyczaj różnymi Niezwykle Ważnymi Sprawami mającymi miejsce w naszym kraju czasem jednak o zmianie klimatu i jej konsekwencjach wspominają. Szczególnie było tak przy okazji ogłoszenia ostatniego raportu IPCC.
A także w związku z organizacją przez Polskę Szczytu Klimatycznego w Katowicach trochę się o zmianie klimatu mówiło. Ale jak tylko Szczyt Klimatyczny się skończył, zainteresowanie tematem bardzo wyraźnie spadło. A przecież jak widać, wciąż jest o czym mówić.
Jak ładnie ujął to Prof. Zbigniew Kundzewicz:
„Pory roku tracimy już dziś”
Nawet za mojego – dość krótkiego, bo niespełna czterdziestoletniego życia klimat w Polsce zmienił się dramatycznie, a na pewno zauważalnie. Na przykład, jak przypominają autorzy książki „Nauka o Klimacie”, w latach 70-tych i 80-tych potrzebne były specjalne lokomotywy do odśnieżania torów. Dziś stoją one w muzeach kolejnictwa.
Przestały być potrzebne – w ostatnich latach zimą niewiele jest już dni ze śniegiem czy dni z mrozem. Oczywiście, nie znaczy to, że w przyszłości w ogóle nie będzie już dni mroźnych, a tym bardziej śnieżnych. Będą. Tylko, obawiam się, coraz rzadziej. Ale i tak pewnie wciąż będą istnieć negacjoniści klimatyczni, którzy wskazując na padający śnieg lub zamarzniętą kałużę będą mogli triumfalnym tonem powiedzieć: „no i co, gdzie macie to wasze globalne ocieplenie, oszołomy?!”.
A czy pod wieloma względami to nie jest nawet fajnie, że ostatnio tak mało „zimy w zimie”? No może poza tym, że coraz trudniej jest (i będzie coraz trudniej!) pojeździć na nartach…
Może. Tylko że ceną za łagodną zimę jest letnia pogoda na wiosnę. I lato, które może okazać się prawdziwym koszmarem. Zwłaszcza w nieprzygotowanych zupełnie na śmiercionośne fale upałów polskich miastach, gdzie za mało jest drzew i cienia, a za dużo betonu i asfaltu. W szpitalach nierzadko pozbawionych klimatyzacji.
W dodatku z widmem ograniczeń w produkcji i dostawach energii elektrycznej, bo zabraknie wody lub ta będzie za ciepła do chłodzenia naszych wspaniałych elektrowni węglowych. A niestety rządzący Polską jakoś zapomnieli o inwestycjach w fotowoltaikę, lub o ułatwieniu takich inwestycji obywatelom. W fotowoltaikę, która prawie idealnie nadaje się do zaspokojenia zwiększonego latem (w związku z klimatyzacją budynków) zapotrzebowania na energię.
A szerzej, niezwykle światli, uczciwi i odpowiedzialni polscy politycy „zapomnieli” też o transformacji naszej przestarzałej, kosztownej, szkodliwej dla klimatu i środowiska energetyki. Dzięki czemu Państwo polskie przypomina misia o bardzo małym rozumku ze znanej książki dla dzieci. No w każdym razie prądu ze słońca jak (prawie) nie było, tak (prawie) nie ma. A przecież już choćby podczas bardzo upalnego lata w 2015 roku pojawiły się problemy z zaopatrzeniem w energię elektryczną i widmo tzw. black-outu.
Z pewnością dobrze pamiętacie też Państwo rekordowo ciepłe lato zeszłego roku, które również w Polsce było bardzo uciążliwe. Upały w Szwecji, tornada na Bałtyku, pożary lasów w Grecji… Nic dziwnego, że było to ponoć także lato przełomowe, jeśli chodzi o świadomość zmian klimatycznych. A lato w tym roku może być przecież jeszcze cieplejsze. A jak nie to, to następne, lub jeszcze następne.
Bo globalne ocieplenie postępuje. Co gorsza, z kilku powodów w najbliższym czasie będzie postępować jeszcze szybciej niż do tej pory.
Choćby dlatego, że nie tylko nie spada, ale wręcz rośnie globalna emisja gazów cieplarnianych. W Polsce też nie jest pod tym względem, delikatnie mówiąc, najlepiej – od początku XXI w. emisja dwutlenku węgla utrzymuje się praktycznie na stałym poziomie.
Być może niektórzy z Państwa oczekują, że napiszę w tym miejscu coś pocieszającego. Niestety mogę być albo optymistyczny, albo uczciwy, to znaczy mówić jak naprawdę jest. A jest źle, i będzie najprawdopodobniej coraz gorzej. Co oczywiście nie oznacza że należy popaść w rozpacz lub odrętwienie, i nie robić nic.
Musimy za wszelką cenę ratować, co jest jeszcze do uratowania, zmniejszać skalę katastrofy. Co robić? Jak minimalizować nasz negatywny wpływ na planetę, na której żyjemy? Na poziomie jednostki, rodziny, lokalnej społeczności, całego społeczeństwa? Myślę, że większość z Państwa zna odpowiedź, albo choć znaczną jej część. Piszemy zresztą o tym na smoglabie nie od dziś, i pewnie jeszcze nie raz będziemy pisać.
Na razie trzeba koniecznie przypomnieć, że już w najbliższy piątek na całym Świecie, także w Polsce, w ramach Młodzieżowego Strajku Klimatycznego młodzi ludzie wyjdą na ulicę. Czego będą się domagać? Najkrócej mówiąc: działań, zmian zmniejszających ryzyko tego, że planeta, na której przyjdzie im żyć za kilkadziesiąt lat będzie łudząco przypominać piekło.
Nigdy (**) w historii nie musieliśmy stanąć do walki o ważniejszą sprawę. Brzmi przesadnie? Pretensjonalnie? Bardzo mi przykro, ale tak właśnie jest – nigdy w historii ludzkości stawka nie była wyższa niż dziś. Czas żebyśmy się wreszcie obudzili i działali – szybko i zdecydowanie. Może jeszcze nie jest za późno.
Przypisy
(*) Mam nadzieję, że nikogo nie urazi porównanie Polski do żaby. Niezależnie od użytych porównań, ważne jest tu przecież tylko to, że w naszym kraju robi się coraz cieplej.
(**) Podobnej rangi zagrożeniem, na szczęście już w dużej mierze zażegnanym, był problem dziury ozonowej.
Innymi, niestety wciąż aktualnymi zagrożeniami, są zagłada ludzkości w wyniku wojny jądrowej lub uderzenia asteroidy. Jednak prawdopodobieństwo każdego z tych dwu scenariuszy gwałtownego końca naszego świata jest na szczęście dość niewielkie, natomiast katastrofy klimatycznej: bardzo duże. W dodatku z czasem coraz większe; matematycy lub fizycy powiedzieli by, używając zawodowego żargonu: „asymptotycznie dążące do jedności”.
Fot. NiglaNik/Shutterstock