Międzynarodowa Agencja Energii (MAE) przewiduje, że w tym roku globalna emisja CO2 spadnie o 8% – do poziomu sprzed 10 lat. Powodem jest pandemia koronawirusa i związane z nią „zamrożenie” światowej gospodarki. Jednocześnie MAE ostrzega, że o ile ożywianie ekonomii po pandemii nie będzie wiązać się z inwestycjami w niskoemisyjne źródła energii, to może nastąpić wzrost emisji większy niż jej obecny spadek.
W związku z epidemią COVID-19 w wielu krajach gospodarka mocno zwolniła obroty, a eksperci ostrzegają przed nadciągającym wielkimi krokami kryzysem ekonomicznym. Wśród licznych konsekwencji tej sytuacji mamy również spadek emisji dwutlenku węgla.
Już pod koniec lutego szacowano, że emisje CO2 w Chinach spadły o 100 milionów ton. Jak dużego zmniejszenia emisji dwutlenku węgla możemy się spodziewać dla całego roku 2020?
Odpowiedź na to pytanie spróbowała znaleźć Międzynarodowa Agencja Energii (MAE, ang. International Energy Agency, IEA) [1]. W związku w wyjątkowymi okolicznościami Agencja postanowiła rozszerzyć analizy, które zwykle trafiają do wydawanego raz w roku raportu „Global Energy Review”.
W najnowszym „Global Energy Review”, który ukazał się 30 kwietnia, znajdziemy dane nie tylko na temat tych zmian w zapotrzebowaniu na energię elektryczną i poszczególne nośniki energii, które już miały miejsce, ale także prognozy dla reszty bieżącego roku.
Jednak najważniejsza prognoza to ta, że światowa emisja dwutlenku węgla ma się w tym roku zmniejszyć o 8%. Lub jeśli ktoś woli liczby bezwzględne – o 2,6 gigaton CO2 (GtCO2). Oznaczałoby to spadek emisji do poziomu, z jakim mieliśmy ostatnio do czynienia 10 lat temu. Tak dużego spadku w emisji CO2 z roku na rok nie zanotowano nigdy – zmniejszenie emisji dwutlenku węgla związane z kryzysem ekonomicznym z roku 2009 było ok. 6 razy mniejsze (o 0,4 GtCO2).
MAE przewiduje, że w 2020 roku zapotrzebowanie na energię [2] spadnie globalnie o 6% – w liczbach bezwzględnych to tyle, ile wynosi zapotrzebowanie całych Indii. Ale spadek popytu na energię będzie jeszcze wyższy w przypadku krajów rozwiniętych: o 9% w USA i o 11% w Unii Europejskiej. Jednak autorzy raportu zwracają uwagę, że wpływ kryzysu na zużycie energii silnie zależy od tego, jak radykalne będą działania podjęte w walce z pandemią i jak długo utrzymają się ograniczenia dla gospodarki. Okazuje się na przykład, że pełny lockdown zmniejsza zapotrzebowanie na energię elektryczną przynajmniej o 20%.
A jak epidemia wpłynęła na poszczególne nośniki i źródła energii?
Na razie najbardziej ucierpiał węgiel: w porównaniu z pierwszym kwartałem 2019 roku popyt na ten nośnik energii spadł o 8%. Powody? Epidemia jako pierwsze dotknęła mocno Chiny, które węgla zużywają szczególnie dużo. Swoje zrobiły też tani gaz ziemny, nieprzerwany wzrost produkcji energii ze źródeł odnawialnych i … łagodna zima w wielu miejscach na Świecie – choćby w Polsce. Także w skali całego roku spadek zapotrzebowania na węgiel ma wynieść 8%, a spadek produkcji energii elektrycznej z węgla – ponad 10%.
Koronawirus nie oszczędził również rynku ropy naftowej, który obecnie przeżywa głęboki kryzys: zapotrzebowanie na ropę spadło do tej pory o 5%, ale na koniec roku może spaść o 9%, co cofnęłoby świat do poziomu zużycia tego surowca z 2012 roku. Stało się tak przede wszystkim ze względu na bardzo zmniejszone zapotrzebowanie na paliwa w transporcie lotniczym i drogowym.
Spadło też zapotrzebowanie na gaz ziemny – na razie (czytaj: w pierwszym kwartale 2020) o 2%, ale jak dobrze pójdzie, to w tym roku zanotujemy w sumie spadek o 5%. I to po dekadzie nieprzerwanego wzrostu zużycia „błękitnego paliwa”.
Na koniec roku spadku nie zanotują zapewne jedynie odnawialne źródła energii – zapotrzebowanie na energię z tych źródeł wzrośnie, a to ze względu między innymi na niskie koszty operacyjne i preferencyjne traktowanie tego źródła energii w systemach energetycznych wielu państw.
Prognozowany ośmioprocentowy spadek światowej emisji CO2 ma być właśnie wynikiem wymienionych wyżej zmian i trendów.
Jeszcze rok temu zmniejszenie emisji o 8% w skali roku uznalibyśmy za coś mało realnego, a gdyby się przypadkiem udało – za ogromny sukces. Przez ostatnie lata emisje CO2 utrzymywały się przecież na mniej więcej stałym poziomie.
Nie należy się jednak przesadnie cieszyć
Choćby dlatego, że pierwszy od ponad dekady spadek emisji CO2 to „zasługa” pandemii i wywołanego nią kryzysu gospodarczego, a nie jakichkolwiek naszych celowych działań na rzecz ochrony klimatu. Co zresztą dobrze pokazuje, że z naszą cywilizacją coś jest nie tak.
(Z bardzo podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku innego problemu środowiskowego – smogu: do tej pory żadne działania antysmogowe nie oczyściły powietrza z dwutlenku azotu tak skutecznie, jak koronawirus. Nie tylko w Chinach, ale i w Europie, a nawet w Polsce. Na przykład w Warszawie.)
Czytaj także: Europejczycy zostawili auta w garażach, zanieczyszczenie powietrza spada. W Barcelonie nawet o połowę
A jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse na uniknięcie katastrofy klimatycznej, to podobnej wielkości spadki emisji CO2 jak ten prognozowany przez MAE nie mogą być czymś wyjątkowym, ale muszą mieć miejsce każdego roku.
Aby to osiągnąć, potrzebujemy głębokiej zmiany systemowej. O czym przypominają osoby działające w Extinction Rebellion Polska:
Niestety, Extinction Rebellion ma rację. Warto w tym miejscu przypomnieć, że parę dni temu po raz pierwszy w historii ludzkości średnie dobowe stężenie tła [3] dwutlenku węgla w powietrzu przekroczyło 418 ppm (części albo cząsteczek na milion).
Bo choć emisje CO2 w ostatnich miesiącach trochę spadły, to przecież dalej są gigantyczne. A skoro stale emitujemy dwutlenek węgla, to i jego stężenie w atmosferze stale rośnie. W dodatku rośnie bardzo szybko: rok temu analogiczny rekord wynosił 415 ppm.
Nawet gdybyśmy w ogóle przestali emitować dwutlenek węgla, to w skali naszego życia jego ilość w atmosferze utrzymywałaby się z grubsza na stałym poziomie – odnotowalibyśmy najwyżej niewielki spadek.
Co gorsza, o ile nie będziemy inwestować w czystsze źródła energii zamiast w paliwa kopalne, to niebawem emisje CO2 mogą znowu wzrosnąć – i to z nawiązką. Szerzej, koronawirus może zaszkodzić walce ze zmianami klimatu, a rządy wielu krajów mogą wykorzystać recesję gospodarczą wywołaną przez epidemię COVID-19 po to, by zdemontować lub złagodzić normy i regulacje dotyczące ochrony środowiska.
Czytaj także: Mniej smogu, ale mniej wymogów. Czy koronawirus osłabi standardy ekologiczne w Chinach?
No i nie wolno nam zapominać o tym, że długofalowe prognozy dla zużycia energii i emisji CO2 są raczej mało optymistyczne. Przypomnijmy: do połowy obecnego stulecia przewiduje się prawie 50% wzrost globalnego zużycia energii (w porównaniu do stanu z roku 2018). Wzrosnąć mają też emisje CO2, skoro prognozy mówią, że zużycie ropy naftowej ma rosnąć (średnio) o 0,6% rocznie, węgla o 0,4%, a gazu ziemnego o 1,1%.
To z kolei prognozy Energy Information Administration (EIA), amerykańskiej agencji będącej częścią Departamentu Energii USA, którą z powodu podobnego skrótu łatwo pomylić z Międzynarodową Agencją Energii (ang. International Energy Agency). Być może jednak obecny kryzys sprawi, że wszystkie te ponure prognozy stracą nieco na aktualności.
Czytaj także: W sześćdziesięciu krajach świata planuje się budowę elektrowni węglowych o łącznej mocy 579 gigawatów
Przypisy
[1] International Energy Agency jest czasem tłumaczona na język polski nie jako „Międzynarodowa Agencja Energii”, ale jako „Międzynarodowa Agencja Energetyczna”.
[2] Najprawdopodobniej chodzi tu o energię pierwotną. Całkowite zapotrzebowanie na energię elektryczną ma w roku 2020 spaść o 5%.
[3] Mierzone w obserwatorium Mauna Loa na Hawajach, na środku Oceanu Spokojnego, z dala od wszelkich źródeł emisji CO2. Lokalnie, np. w miastach stężenia dwutlenku węgla mogą być znacznie wyższe.
Źródła: Kluczowe ustalenia raportu Global Energy Review oraz informacja prasowa MAE.
Zdjęcie: Pawel Krzeslak/Shutterstock