Światowa emisja najważniejszego gazu cieplarnianego: dwutlenku węgla (CO2) związana ze spalaniem paliw kopalnych ma w tym roku wynieść 36.8 miliardów ton. To o 0.6% więcej niż w roku 2018. [1]
Tak przynajmniej wynika z najnowszej edycji raportu Global Carbon Budget. Pocieszające może być to, że między 2017 a 2018 wzrost emisji CO2 był ok. trzykrotnie większy – o 2.1%. Ale na tym dobre wieści w zasadzie się kończą.
W tym roku wzrost emisji CO2 był mniejszy głównie dzięki dużemu spadkowi emisji związanych ze spalaniem węgla i jednoczesnemu wzrostowi produkcji energii ze źródeł niskoemisyjnych takich jak energetyka wiatrowa i słoneczna. Ale także dzięki … wolniejszemu tempu wzrostu światowej gospodarki.
Autorzy raportu podkreślają jednak, że obserwowany rozwój niskoemisyjnych źródeł energii w najlepszym wypadku jedynie spowolnił wzrost emisji CO2 związany ze spalaniem paliw kopalnych.
Obserwujemy bowiem także niewzruszony, stabilny trend wzrostowy dla emisji CO2 ze spalania ropy naftowej i gazu ziemnego. Za wzrost zużycia ropy naftowej odpowiada rzecz jasna głównie transport: drogowy, lotniczy i morski. Z kolei wzrost zużycia gazu wiąże się między innymi z faktem, że paliwo to zastępuje w produkcji energii elektrycznej nie tylko węgiel ale niestety także i niskoemisyjny atom. W przypadku „błękitnego paliwa” emisje CO2 wzrosły w 2019 aż o 2.6%.
W nadchodzącym roku Świat będzie więc dalej bardzo silnie uzależniony od paliw kopalnych, a wzrost zużycia gazu i ropy z nawiązką skompensuje spadek zużycia węgla.
Nic też niestety nie wskazuje, by miało się to szybko zmienić. Pokazują to choćby prognozy globalnego zużycia energii oraz plany rozwoju energetyki węglowej i gazowej.
Jesteśmy zatem wciąż daleko od takiej redukcji emisji, która pozwoliła by utrzymać ocieplenie naszej planety poniżej 2°C (jest to cel Porozumienia Paryskiego) i tym samym uniknąć najgorszych skutków zmiany klimatu.
Tym bardziej że spalanie paliw kopalnych nie jest jedynym źródłem CO2 związanym z naszą działalnością. Wstępne szacunki za bieżący rok mówią o rekordowej emisji 6 miliardów ton CO2 związanej z pożarami lasów, wylesianiem i innego rodzaju zmianami użytkowania terenu (ang. land-use changes). Oznacza to wzrost o 0.8 miliardów ton w porównaniu z rokiem 2018, a razem z emisjami ze spalania paliw kopalnych daje łączną emisję na poziomie 43.1 miliardów ton CO2 (w przedziale ufności od 39.9 do 46.2 miliardów ton CO2) wyemitowanych z naszej winy w roku 2019.
Nie powinno nas to bardzo zdziwić, jeśli przypomnimy sobie że w tym roku zdarzyły się rekordowe pożary tajgi oraz pożary o bardzo dużej skali w Amazonii, Afryce czy Australii.
Pożary lasów nie tylko zresztą zwiększają emisje dwutlenku węgla, ale zmniejszają też możliwości usuwania tego gazu z atmosfery w procesie fotosyntezy, czyli wiązania węgla. Jest to szczególnie niepokojące z dwu powodów. Po pierwsze, oznacza że w przyszłości przy tej samej wielkości emisji co dziś, stężenie CO2 w atmosferze będzie rosło szybciej niż obecnie. Lub, jak kto woli, przy mniejszej emisji będzie rosło równie szybko.
Po drugie, przypomina nam o tym że w ziemskim systemie klimatycznym istnieją tzw. dodatnie sprzężenia zwrotne. Wzmacniają one bezpośredni wpływ jaki na zmianę klimatu mają emitowane przez nas gazy cieplarniane i pyły. Pożary lasów i ich stopniowa zamiana na ekosystemy mniej wydajne pod względem wiązania CO2 z powietrza to właśnie jedno z takich sprzężeń. I chyba niestety nie jedyne, które już udało nam się uruchomić.
Bardzo niepokojące są też wieści dochodzące z Arktyki, której znaczenie dla ziemskiego klimatu jest kluczowe, a która ociepla się znacznie szybciej niż reszta naszej planety. O czym już również pisaliśmy na Smoglabie.
Zmianom zachodzącym w Arktyce poświęcony jest też m. in. numer National Geografic z września tego roku. W artykule pt. „Grunt się chwieje” na str 79 czytamy:
Topnienie nabiera tempa. Gwałtowny rozpad wiecznej zmarzliny w Arktyce może sprawić, że do atmosfery będą się dostawać dodatkowe miliardy ton metanu i dwutlenku węgla – to zagrożenie, którego modele klimatyczne jeszcze nie uwzględniają.
A dalej:
Naukowcy odkrywają zdestabilizowane tereny, w których wieczna zmarzlina, topniejąca dawniej kilka centymetrów na rok potrafi dziś tajać nawet o 3 m w ciągu tygodni, tworząc mokradła na zamarzniętych niegdyś obszarach i przyspieszając uwalnianie węgla nadal uwięzionego pod ziemią, którego zasoby mogą wynosić nawet 1600 gigaton.
Dla porównania, w atmosferze mamy obecnie „dopiero” 870 gigaton węgla, czyli miliardów ton węgla, Gt C. (Jedna Gt C to ok. 3.666 Gt CO2). Jeśli choćby część z tych 1600 Gt C węgla uwięzionego w glebach arktycznych uwolni się do atmosfery w postaci CO2, albo co gorsza jako metan (CH4), będzie to prawdziwa katastrofa. [2]
By mieć jakiekolwiek szanse na jej uniknięcie powinniśmy jak najszybciej przestać emitować gazy cieplarniane. Nie tylko dwutlenek węgla, bo to przecież nie jedyny gaz cieplarniany, z jakim mamy problem. Poza wspomnianym już metanem [2] (którego nadmiar odpowiada za dużą część obecnie obserwowanego wzrostu temperatury naszej planety) emitujemy też i inne substancje wpływające na ziemski klimat.
Przypisy
[1] Wynik ten – wzrost emisji o 0.6% między 2018 a 2019 – jest podawany przez Global Carbon Project wraz z szerokim przedziałem ufności: (-0.2%, 1.5%).
[2] Przy obecnym składzie ziemskiej atmosfery średni wpływ molekuły metanu na bilans radiacyjny naszej Planety jest dużo silniejszy niż analogiczny wpływ dwutlenku węgla. Z drugiej strony, średni czas przebywania cząsteczki metanu w atmosferze wynosi ok. 10-12 lat, podczas gdy dwutlenek węgla pozostaje w niej znacznie dłużej.
Fot. Shutterstock.