Przed dwoma tygodniami media obiegła informacja o najnowszym sondażu IBRIS dla „Rzeczpospolitej”. Respondenci zapytani o kwestie, które powinny być najważniejsze w trwającej kampanii wyborczej bardzo wysoko wskazali „ochronę klimatu”, co ucieszyło wielu zatroskanych kryzysem klimatycznym. Czy jednak naprawdę mamy (już) powody do radości?
Niedawny sondaż IBRIS, przeprowadzony dla „Rzeczpospolitej” i opublikowany przed dwoma tygodniami, dotyczył tematów, które powinny być najważniejsze w trwającej już kampanii wyborczej. Pośród nich – i to na drugim miejscu – respondenci wskazali kategorię „ochrona klimatu” (64 proc.), która uplasowała się przed kwestiami edukacji, programów socjalnych rządu czy burzliwych wówczas sporów wokół organizacji i przebiegu marszów środowisk LGBT. [Ankietowani mieli oczywiście możliwość wybrania wielu odpowiedzi, stąd tak wysokie, niesumujące się do setki wyniki.]
Służba zdrowia, ochrona klimatu i wysokie ceny to tematy, które zdaniem Polaków powinny być najważniejsze w czasie kampanii wyborczej.#sondaż @IBRiS_PL dla @rzeczpospolitahttps://t.co/mGQqUS9jmq pic.twitter.com/eVqcyGQv4I
— IBRiS (@IBRiS_PL) 19 sierpnia 2019
Czołowe miejsce problematyki klimatycznej zostało dość powszechnie potraktowane jako wyraz rosnącej troski Polaków o sprawy klimatu, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie, czytając artykuły i posty w mediach społecznościowych. Choć tak wysoki odsetek ma prawo budzić optymizm (szczególnie, że kwestia ochrony klimatu wyprzedza najgłośniejsze ostatnio tematy), warto jednak zachować odrobinę sceptycyzmu.
Bo czy wobec tak niejasnego prezentowania tematu w mediach przez ostatnią dekadę, a ostatnio polaryzacji przekazów (mniej więcej) wzdłuż głównej osi sporów politycznych, możemy mieć jeszcze pewność, że mówimy w tej sprawie tym samym językiem?
Dyskusje o klimacie
Temat zmian klimatu pojawiał się w ostatnich miesiącach wielokrotnie w ogólnopolskich mediach, zarówno w części stacji telewizyjnych (co wcześniej nie było zjawiskiem nazbyt częstym), jak i najpopularniejszych portali internetowych. Taka zmiana ma prawo odrobinę ucieszyć każdego, kto klimatem się zmartwił (albo wręcz popadł w „klimatyczną depresję”).
Co ciekawe, o problemie pisano nawet w prasie nieprzychylnej stanowisku IPCC, EASAC czy PAN. Choć przeciwnicy tezy o antropogeniczności problemu z pewnością przekonali wielu do swoich racji, mogli również – paradoksalnie – wzmocnić stanowisko przeciwne. [Po wspomnianej serii artykułów – i zamieszaniu wokół oficjalnego stanowiska Polskiej Akademii Nauk – instytucja ta jednoznacznie wypowiedziała się w kwestii problemu zmian klimatycznych. „Działalność człowieka jest dominującą przyczyną współczesnego ocieplenia klimatu, a nauka ma na to niezbite dowody” – napisano wówczas w komunikacie PAN.]
Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak temat był prezentowany w mediach w dłuższej perspektywie. Przez lata w polskich przekazach niemal w równym stopniu pojawiały się głosy zgodne i przeciwne stanowisku o antropogeniczności zmian klimatycznych, co z pewnością wzmocniło wrażenie, że nauka nie zna odpowiedzi na pytanie o przyczyny problemu. [Dosyć szczegółową analizę tej kwestii – autorstwa prof. Z. Kundzewicza oraz dra R. Benestada i A. Ceglarza – można przeczytać na portalu Nauka o klimacie].
Przykładowo: Latem 2003 roku, gdy przez Europę przetaczała się mordercza fala upałów, jeden z czołowych tygodników opiniotwórczych na okładce zamieścił temat nadejścia „nowej epoki lodowej”, które ogłosił zresztą polski profesor, tyle że nauk medycznych. Nawet jeśli coś „drgnęło” w powszechnej świadomości społecznej, widząc dziś całkiem podobne okładki, trudno nie odnieść wrażenia, że media nadal są dość silnie podzielone.
Politycy o klimacie
Istotne jest również – i może najbardziej kłopotliwe – co politycy mówią na temat kryzysu klimatycznego. I to nawet pomijając już, co politycy (i którzy politycy) mówili o klimacie na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat (!). [O tym również można przeczytać we wspomnianej analizie na portalu Nauka o Klimacie. Nazwiska i wypowiedzi są bardzo ciekawe.]
Wątpliwości może budzić to, że zdarzają się głosy polityków, którzy wydają się nie rozróżniać problemu zmian klimatu od kwestii smogu. (Swoją drogą ciekawe: czy wynika to z ich własnej, prywatnej niewiedzy, czy może właśnie smutnej wiedzy o tym, w jakim stopniu zagadnienia te będą rozróżniać potencjalni wyborcy?). [Ciekawe refleksje, m.in. na temat polityków, można znaleźć w tekście Jakuba Jędraka.]
Mamy oczywiście część polityków, którzy o problemie mówią fachowo, a przez „ochronę klimatu” rozumieją względnie szybką redukcję emisji gazów cieplarnianych, wytwarzanych w gospodarce. Z drugiej strony mamy jednak do czynienia z narracją strony rządowej, która również mówi publicznie o „ochronie klimatu”, jednak na własnych, specyficznych warunkach, odwołując się m.in. do pojęcia „sprawiedliwej transformacji„.
Wyborca jednej i drugiej strony – przynajmniej teoretycznie – mógłby więc opowiedzieć się w ankiecie za – właściwie przez siebie rozumianą – „ochroną klimatu”. Nawet jeśli niewiele wie zarówno na temat klimatu, jak i jego ochrony.
Zobacz także: Klimatyczna bzdura roku 2018: Andrzej Duda bezapelacyjnym zwycięzcą
Wiedza o klimacie
Jak wynika z zeszłorocznych badań CBOS-u (z listopada 2018 roku), 75 proc. mieszkańców naszego kraju zgadza się ze stwierdzeniem, że to przede wszystkim człowiek odpowiada za zmiany klimatu. Warto przy tym podkreślić, że odsetek ten od wielu lat sukcesywnie wzrasta – bowiem jeszcze w badaniach CBOS-u z 2009 roku wynosił 10 pkt proc. mniej. Równocześnie w najnowszym badaniu jedynie 38 proc. deklarowało, że zmiany klimatyczne znacząco wpływają na nasze życie już dziś.
Nie można oczywiście wykluczyć, że wydarzenia ostatnich miesięcy – fale upałów, susza (oraz związane z nią wahania cen owoców i warzyw), a także liczniejsze ostatnio protesty klimatyczne – zwróciły uwagę tych osób, które wcześniej uważały problem za odległy i niemający wiele wspólnego z ich codziennością. I tym samym bardziej uwidoczniły trwający kryzys.
Kolejna edycja badań państwowego ośrodka (miejmy nadzieję, że w ogóle planowana) powinna rzucić nieco światła na tą kwestię.
3 do 1, między zgadzającymi się z najbardziej podstawową tezą raportów IPCC a pozostałymi, to co prawda niezły wynik, jednak zgoda co do antropogeniczności zmian klimatu to nie wszystko. By poważnie rozmawiać o strategiach walki z kryzysem, konieczna jest odpowiednia wiedza. A ta nie pojawi się bez edukacji.
Co w takim razie respondenci mogli rozumieć pod pojęciem „ochrony klimatu”, zadeklarowanej w ankiecie dla „Rzeczpospolitej”, skoro informacje czerpią głównie z debaty prowadzonej w mediach?
Czytaj także: Dlaczego ludzie są ślepi na problem klimatu? Zdaniem psychologów winne są nasze mózgi
Decyzje odnośnie klimatu
Socjologicznie trzeba byłoby rzec, że kwestia ta wymaga dalszych badań.
Potencjalnych pytań jest wiele: Czy ochronę rozumieją jako politykę zmierzającą do ograniczenia emisji CO2, zgodnie z tzw. Porozumieniem Paryskim? A jeśli tak, to czy chcą zamykania elektrowni węglowych czy też uważają, że wystarczy zasadzić wystarczającą ilość drzew (albo jeszcze lepiej: że już sadzimy w Polsce wystarczającą ich ilość)? A może chodzi o transformację energetyczną, ale w swoim, bliżej nieokreślonym tempie?
Trzeba uczciwie rzec, że po tym jak wyglądała debata na temat klimatu w Polsce (a może jej brak?) nie będzie niczym dziwnym, jeśli część z badanych będzie miała mgliste pojęcia co robić i dlaczego, część nawet mylić problemy klimatu i zanieczyszczeń powietrza. [Abstrahuję już od tego, że walka z jednym i drugim ma pewne punkty wspólne.]
Nie powinniśmy się jednak wzajemnie oskarżać o niewiedzę: większość z nas jest na tym świecie zbyt długo, by w temacie zmian klimatu wystarczająco mogła ich wykształcić szkoła (a wiele wskazuje na to, że i takiej wystarczającej wiedzy do domów nie przyniosą współczesne polskie dzieci).
Kto więc mógłby nas powszechnie „oświecić”, wyedukować z podstaw, co do których zgadzają się naukowcy? Może potrzebny jest nam polski David Attenborough, porywający tłumy swoją opowieścią o klimacie. A może musimy dopiero realnie odczuć skutki zmian klimatycznych, najlepiej na własnych portfelach, żebyśmy wywarli w końcu presję na polityków i rozpoczęli w Polsce poważną debatę o problemie?
Martwi mnie tylko jedno: czy nie będzie już wtedy za późno? I to nie tyle za późno, by uzgodnić coś sobie w Polsce, ale by wynik tej dyskusji mógł przełożyć się w jakimkolwiek stopniu na unijną, a dalej na globalną politykę w tym zakresie.
Zdjęcie: Shutterstock/Hadrian